2 lutego 2014

20. Jeśli kogoś się kocha, walczy się do samego końca.




 Wiatr był potwornie zimny. Śnieg sypał mu w oczy, a on usilnie próbował zasłaniać twarz szalikiem. Nie dość, że wyjście do Hogsmeade było w taką pogodę, to szedł samotnie. Reszta Huncwotów pewnie siedziała już nad Kremowym Piwem. Niestety, on nie miał takiego szczęścia, gdyż jakieś piętnaście minut temu skończył szlaban u Filcha, za wysmarowanie korytarza na trzecim piętrze pianą od kąpieli – uczniowie ślizgali się, by przedostać się na drugą stronę. Większości sprawiało to frajdę, ale nie Ślizgonom, którzy natychmiast poszli donieść. Filch nie miał dowodu, że to on, ale uparł się, że to na pewno jego pomysł, i już. James nie kłócił się z nim, gdyż i tak nie miał żadnych planów na dzisiaj.

Z ulgą powitał widok Miodowego Królestwa. Ostatnie metry pokonał prawie biegnąc. W końcu wszedł  do ciepłego pomieszczenia, gdzie do jego nozdrzy doleciał zapach Czekoladowych Żab i Miętowych Ropuch. Rozejrzał się po sklepie, szukając jakiejś znanej mu twarzy, lecz żadnej nie dostrzegł.

Pewnie wszyscy siedzą w Trzech Miotłach, przeszło mu przez myśl.

W Miodowym Królestwie kupił dla siebie zapas Fasolek Wszystkich Smaków Bertie’ego Botta oraz nugatu. Postanowił, że już dzisiaj zrobi większość zakupów świątecznych, a mianowicie: prezenty.

Wybrał jeden z największych ozdobnych koszy i zaczął wrzucać do niego co popadnie, między innymi: Musy – świstusy, Karmelowe Muchy, Waniliowe Karaluchy, Glisty – Galaretki, Lodowe Myszy, Krwawe Lizaki i wiele innych, często niebezpiecznych przysmaków.

W sam raz dla Glizdka, pogratulował sobie w myśli.

Spojrzał na jedną z półek, gdzie dostrzegł pudełko z Cytrynowymi Sorbetami.

- Dumbel się ucieszy – mruknął do siebie.

Zapłacił za zakupy i żalem wyszedł z ciepłego sklepu. Potwornie zimne powietrze uderzyło go w twarz, a chwilę potem ktoś na niego wpadł.

- Strasznie przepraszam!

- Marlena! – na twarzy chłopaka pojawił się uśmiech – Dobrze cię widzieć.

Blondynka podniosła głowę i odwzajemniła uśmiech.

- Gdzie idziesz? – spytała.

- Miałem iść do Zonka, pójdziesz ze mną?

- Jasne! – uśmiechnęła się uroczo – Mam tylko godzinę, umówiłam się z Tomem – oczy jej się zaświeciły.

- Obiecuję, że nie zajmę ci dużo czasu – odwzajemnił uśmiech i otworzył przed nią drzwi Zonka. Tu nie pachniało już tak ładnie – zapach był raczej podobny do ładunku wybuchowego.

- Się masz, James! – usłyszał głos kolegi z roku, Brodericka Boda. Chłopak wpadł na magiczne parasolki, powodując niesamowity hałas. James oraz Marlena natychmiast do niego podbiegli i pomogli mu zebrać się z podłogi.

- Uważaj, stary – zaśmiał się James i poklepał zaczerwienionego Brodericka w plecy. Pociągnął Marlenę w stronę półek. Jego wzrok padł na pudełko „ To Twoje skarby, tylko Ty je tutaj znajdziesz”.
- Wprost dla Petera, do chowania słodyczy – mruknął. Marlena zaśmiała się.

Gdy piętnaście minut później wychodzili ze sklepu, ich saszetki z pieniędzmi były o wiele lżejsze. James kupił połowę prezentu dla Syriusza – zapas łajnobomb - oraz książkę dla Remusa „ Najniebezpieczniejsze uroki świata” znalezione na zapleczu, gdy nikt nie patrzył. Marlena była oburzona, ale zobaczyła, jak James odkłada na ladzie pieniądze. James spakował to wszystko w jedną siatkę, zmniejszył ją do rozmiarów paczki chusteczek i schował do kieszeni.

- To co, miałabyś ochotę na herbatę imbirową? – spytał, podnosząc wyżej szalik.

- O niczym innym nie marzę! – odpowiedziała nieco głośniej, gdyż wiatr zaczął świszczeć im w uszach. Potter, widząc, że Marlena robi się coraz bardziej sina z zimna, złapał ją za dłoń i zaczął biec wprost do Trzech Mioteł. Wpadli do środka, odbijając się od kilku osób i robiąc niesamowity hałas. Nie przejmowali się zbytnio oburzonymi spojrzeniami, tylko ze śmiechem przepraszali Madame Rosmertę, młodziutką ulubienicę Jamesa i Syriusza, która zawsze nieco im pobłażała.

- Witam – James usiadł na stołku przy ladzie. Z szerokim uśmiechem ściągnął z Marleny czapkę, robiąc na jej głowie bałagan.

- Potter! Za pół godziny spotykam się z chłopakiem, a przez ciebie wyglądam jak miotła – wydęła usta.

- Jak kocha, to nie będzie mu to przeszkadzać – mrugnął do niej – A więc, droga Rosmerto, dałabyś nam dwie herbaty imbirowe z kropelką Ognistej? – spojrzał jej w oczy.

- Jesteś okropny! Ty i Black! Wystarczy, że tak na mnie spojrzycie, i już nie wiem, jak wam odmówić – jęknęła dziewczyna i zniknęła za drzwiami kuchni.

- Ah, to tak dostajecie zaopatrzenie na imprezy? – Marlena podniosła jedną brew.

- Za dużo chciałabyś wiedzieć – znów puścił jej oczko. Rozejrzał się po barze, wyławiając w tłumie Huncwotów i dziewczyny. W pierwszym odruchu chciał wziąć Marlenę i się do nich dosiąść, a w drugim przypomniał sobie, co Dorcas powiedziała w bibliotece i to, że Łapa był kiedyś związany z Marleną.

- Wasze herbaty – Rosmerta postawiła przed nimi dwa parujące kubki. Odprowadził ją wzrokiem, gdy szła do następnych klientów.

- Więc, jak się trzymasz? Minęło sporo czasu – zaczęła Marlena, uważnie obserwując jego twarz.

Początkowo wzruszył ramionami.

- Jest okej.

- Cieszę się – odpowiedziała – Naprawdę się martwiłam.

- Niepotrzebnie, jak widać dałem sobie radę. Jeśli nie będziecie mi o tym przypominać, to nie będę o tym myśleć – odparł, a Marlena spuściła oczy – Nie gniewam się na ciebie, po prostu tak długo już o tym nie myślałem…nie lubię wracać do przeszłości – wyznał i wziął łyk herbaty.

- A kto lubi? – rzuciła retoryczne pytanie i po chwili ciszy spojrzała na zegarek – Rany! Jestem już spóźniona! – wstała i zarzuciła na siebie szalik.

- Jakby wam, dziewczynom, kiedykolwiek to przeszkadzało – prychnął. Blondynka zaśmiała się i naciągnęła czapkę na głowę.

- Dziękuję za herbatę – pocałowała go w policzek i wybiegła z Trzech Mioteł.

James powiódł znudzonym wzrokiem po gospodzie. Nie miał ochoty pić kolejnej herbaty, a tym bardziej nie miał ochoty na Kremowe Piwo czy Ognistą Whiskey, więc wstał i z bojową miną wyszedł na kompletnie zimnisko. Śnieg, który bezustannie padał, był pierwszy w tym roku. Rocznik pierwszy i drugi cieszył się na zimny puch, bo mieli zajęcie, gdy starsi byli w wiosce, ale właśnie im ten śnieg przeszkadzał w drodze do Hogsmeade.

Ruszył do sklepu, do którego zawsze chodził wybrać dziewczynom jakieś prezenty. Było tam mnóstwo bibelotów i jak dla niego badziewnych rzeczy, ale one zawsze były zadowolone. Tylko dla Lily zawsze kupował gdzie indziej.

Teraz są przyjaciółmi.

Kupi jej to samo, co reszcie, no, może cos bardziej wyszukanego?

Zganił się w myślach i wszedł do sklepu. Pachniało tam truskawkami, aż przez chwilę go zemdliło.

Już na pierwszy rzut oka wiedział, że wejście do tego sklepu nie było mądrym posunięciem, ale nie cofnął się. Dziewczyny obecne w środku patrzyły na niego zafascynowane, a on zaśmiał się w duchu i mrugnął do jednej z nich.

Przechadzał się po sklepie, co jakiś czas podchodząc do jakiejś rzeczy. Po pewnym czasie zauważył coś, co przykuło jego uwagę. Był to średniej wielkośći szklany jeleń, który chyba był zawieszką na biżuterię. Ściągnął z niego pierścionek, by zobaczyć figurkę z bliska, a wtedy ta ożyła i zaczęła chodzić dumnie lub ruszać jednym z kopyt. Jamesowi zaświeciły się oczy.
Następnie wyszukał prezent dla swojej najlepszej przyjaciółki. Od razu wpadła mu w oko bluza z napisem „ Life is too short, to be serious "
Uśmiechnął się do siebie i poczuł, że wreszcie znalazł coś w sam raz dla Dorcas.
Chłopak przeszedł do działu, gdzie były same kartonowe, podłużne kartki. Większość z nich to były kupony na spa, noc dla dwojga, ale James wynalazł coś specjalnie dla Rachel – lot magicznym balonem dla dwóch osób.
Ann i Alicji średnio wiedział, co kupić, zawsze zajmował się tym Remus. W końcu po kilku minutach wybrał dla Adams srebrne kolczyki w kształcie księżyca, w duchu sobie gratulując za ten świetny pomysł. Alicja trafiła się zawieszka z różdżką, symbolizującą jej ulubiony od niedawna przedmiot – Zaklęcia.
Zadowolony z siebie wyszedł ze sklepu i odetchnął radośnie.
- James Potter? – usłyszał za sobą głos. Odwrócił się i powstrzymał od przewrócenia oczami.
- Słucham?
- Pomyślałam sobie, czy nie miałbyś ochoty na gorącą czekoladę – dziewczyna uśmiechnęła się ładnie. Była wysoka i miała długie, ciemne włosy.
- W sumie to bardzo – odparł po dłuższej chwili, sprawdzając, czy dziewczyna nie zacznie chichotać.
W połowie drogi już chciał skreślać dziewczynę, gdyż myślał, że prowadzi go do Kawiarenki Madame Puddifoot. Spotkała go bardzo miła niespodzianka, gdy Ciemnowłosa minęła właśnie to miejsce i skręciła w jedną z bocznych uliczek. Po chwili ucieszył się, bo szli do Pizzeri, jednej z jego ulubionych knajpek. Otworzył przed nią drzwi i przepuścił ją przodem.
- O, czyli to jednak prawda – odezwała się, ściągając kurtkę i siadając przy stoliku przybranym w biały obrus i wazon świeżych kwiatów, pewnie uprawianych gdzieś w szklarni. Po całym pomieszczeniu roznosił się cudowny zapach pizzy.
- Ale co? – zdziwił się, siadając naprzeciw.
- No…- zarumieniła się. – Chciałam sprawdzić, czy Dorcas ma rację.
- Nie jesteś moją fanką, nie? – spytał się, czując ciekawość.
- Nie jestem, ale to nie znaczy, że cię nie lubiłam. Wręcz przeciwnie, przez kilka lat byłam w tobie zakochana – wyznała.
- No, nie bawisz się w zagadki – odparł, kładąc ręce na stole.
- Nie martw się, już mi przeszło – uśmiechnęła się – Chciałam tylko sprawdzić, czy miałam powody, by się w tobie zakochać. Spytałam Dorcas, powiedziała, że jesteś miły i zabawny, a do tego dżentelmen.
- Ma za długi język – żachnął się, po czym powiedział – Wiele z was pewnie myśli, że jestem chamem, bo…nim byłem – stwierdził.
- Tak to wyglądało – zgodziła się dziewczyna.
- Przepraszam, ale jak ty masz w ogóle na imię? – spytał się.
- Carmen – odpowiedziała.
- Cześć, dzieciaki! Czego sobie życzycie? – do ich stolika podeszła niska i pulchna kobieta. Była pewnie w wieku jego mamy – Ah, kogo ja tu widzę, James, urwisie! – poczochrała jego czuprynę.
- Witam, pani Stewart – uśmiechnął się szelmowsko.
- Carmen, kochanie, nie powiedziałaś, że przyjdziesz z kolegą – kobieta spojrzała rozbawiona na ciemnowłosą.
- Wiem, mamo, wpadłam na Jamesa przed chwilą.
Szukający dopiero teraz dostrzegł podobieństwo – te same oczy, pełne usta.
- Dobrze, więc co mogę podać?
- Poproszę dwie gorące czekolady i croissanty – powiedzieli równo, spojrzeli na siebie i parsknęli śmiechem.
- Jacy zgodni! – zaśmiała się pani Stewart i zniknęła za ladą.
- Uwielbiam twoją mamę, zawsze daje mi za darmo dolewkę picia – uśmiechnął się rozmarzony.
- Jest zbyt dobra czasem – zawiesiła na chwilę głos – Kiedy kolejny mecz?
- W grudniu – rozpromienił się – Mam nadzieję, że i tym razem będziemy niepokonani – puścił jej oczko. Poczuł się odprężony po całym dniu.
- Pewnie tak będzie. Jesteście najlepsi, a ty grasz prawie jak szukający Harpii – oznajmiła.
- Byłaś na ich meczu? – powiedział zaintrygowany.
- Tak to jest, gdy jest się chrześniaczką pałkarza – tym razem to ona do niego mrugnęła, a on oniemiał – Nie wiem, czym się tak dziwisz. Twój tata gra w Armatach z Chudley. To lepsza drużyna.
- Już nie – oznajmił ponuro – Niedawno złożył rezygnację, po tym, jak na boisko wparowali Śmierciojadacze – prychnął i zacisnął pięść. Na szczęście wtedy podeszła do nich jedna z kelnerek.
- Wasze zamówienie. Dobrze cię widzieć Carmen – uśmiechnęła się i położyła na stole jedzenie.
- Wszyscy cię lubią, masz wspaniałą mamę, czemu wcześniej o tobie nie słyszałem? – spytał się, biorąc pierwszy łyk. Gorąca czekolada kojarzyła mu się zupełnie z kimś innym, ale z Carmen…to była miła odmiana.
- Nie lubię szumu wokół siebie – uśmiechnęła się niezrażona.
Ich rozmowa trwała długo i na te błahe tematy, jak i na poważniejsze. Oboje byli do bólu szczerzy, więc nie było między nimi żadnej tajemnicy bądź bariery.
- Twoja mam robi najlepsze croissanty na świecie – James wpakował sobie do buzi ostatni kawałek słodkie bułeczki z trzeciego zamówienia.
Carmen pokiwała głową i zaśmiała się.
James odwzajemnił uśmiech i spojrzał na zegarek.
- Hmm… no tak – westchnął. Wyciągnął portfel i położył należne pieniądze.
- Coś się stało? – spytała ciemnowłosa.
- Spóźniliśmy się jakąś godzinę na powrót do zamku.
Carmen otworzyła szeroko oczy i wyciągnęła głowę do góry, szukając mamy.
- Jak się o tym dowie, to będę miała przechlapane – szepnęła, nachylając się do niego.
Pokiwał głową i złapał ją za rękę. Gdy byli już na zewnątrz, szybko nałożyli na siebie kurtki i szaliki.
- Świetnie! I co teraz? – spytała zrezygnowana, odrzucając długie włosy do tyłu.
- Kochanie, nie zapominaj, że towarzyszy ci Huncwot.
- Nie da się o tym zapomnieć – prychnęła, ale zaraz została pociągnięta za rękę. Kierowali się do Miodowego Królestwa.
- Super! Naprawdę super! – dziewczyna zaparła się nogami – Mamy wrócić do zamku, jesteśmy spóźnieni, a ty masz ochotę na słodycze?!
Roześmiał się i pociągnął ją dalej. Weszli cicho do sklepu. Sprzedawca właśnie zaczął układać pudełka za ladą, więc był odwrócony do nich tyłem. James pokazał palcem, że ma być cicho. Bezszelestnie dostali się do drzwi, by zbiec po schodach. Szukający otworzył klapę w podłodze.
- Panie przodem – ukłonił się.
- Głupek! – mruknęła i zeszła po schodach.
Wędrowali przez moment zgarbieni. W pewnym momencie Carmen zachwiała się.
- Wszystko dobrze? – spytał, z niepokojem kładąc jej ręce na ramiona.
- Nienawidzę ciasnoty – odpowiedziała i poluźniła szalik.
- Jeszcze tylko minuta, wytrzymasz?
- A mam wybór? – zacisnęła zęby i ruszyła szybciej przed siebie. W końcu chłopak złapał ją za rękę, by stanęła i przyłożył ucho do ściany.
- Droga wolna – oznajmił i otworzył przed nią przejście.
Wyszli przez posąg Garbatej Wiedźmy. Carmen odetchnęła głęboko.
- Nie było tak źle, co? – spytał z zadowoleniem James – Odprowadzę cię.
- I tak byś to zrobił, chcąc czy nie chcąc – wzruszyła ramionami. Spojrzał na nią ze zdziwieniem, a później zaczerwienił się lekko.
- Mieszkasz w Gryffindorze? – spytał, posyłając jej przepraszające spojrzenie.
- Tak, jestem nawet na tym roku, co ty. Nie martw się, Potter. Przez początek tego roku byłam w domu, bo Śmierciożercy napadli na mój dom i trzeba było wszystko odbudować, nie chciałam zostawiać rodziców samych, więc może dlatego nie wiesz, że mieszkam tam gdzie ty – uśmiechnęła się krzywo.
- Przykro mi.
- Niepotrzebnie – odparła i wzięła go pod rękę. Zaśmiał się.
- Wyglądamy jak para staruszków.
- Bardzo rozrywkowych – odpowiedziała mu i odwzajemniła uśmiech. Doszli do portretu Grubej Damy.
- James Potter! – krzyknęła Gruba Dama, a James już wiedział, co go czeka.
- Witaj, Gruba Damo – posłał jej wymuszony uśmiech.
- Pamiętasz, obiecałeś mi, że wysłuchasz mnie do końca!
Carmen zbladła i kopnęła Jamesa w kostkę.
- Tak, ale… - podszedł do niej i powiedział coś do namalowanego ucha. Gruba Dama wydała z siebie pisk radości i otworzyła portret, nawet nie pytając się o hasło. James przepuścił Carmen pierwszą i od razu spojrzał na przyjaciół.
- Łapuniu!
Syriusz podniósł głowę z żądzą mordu. W jego oczach mignęło zdziwienie, gdy zobaczył u boku przyjaciela Carmen, ale nie zaczął nad tym myśleć.
- Tak, Rogasiu? – spytał jadowicie słodkim głosem.
- Wiesz – zachichotał – Gruba Dama czeka na ciebie na zewnątrz. Zupełnie przypadkiem wspomniałem, że uwielbiasz, gdy śpiewa. Czeka na ciebie – zatrzepotał rzęsami, a Carmen za nim zaśmiała się radośnie.
Syriusz zwęził oczy i pokazał mu środkowy palec.
- Gdybym miała tam siedzieć do rana, nie mógłbyś usiąść na tyłku – powiedziała Carmen z groźnym błyskiem w oczach.
- Tak, tak, kwiatuszku – mrugnął do niej, a ona przewróciła oczami. Podeszli do klatki schodowej – Jak myślisz, dostanę buziaka, czy nie? – teatralnie położył sobie rękę na brodzie.
- Jak sobie zasłużysz, to może – odparła wyzywająco.


- Ale ty sobie zasłużyłaś – powiedział uradowany i pocałował ją w policzek – Następnym razem twoja kolej, będę się starał! – obiecał i położył sobie rękę na piersi. Carmen zaśmiała się, poczochrała mu włosy i zniknęła na schodach. James włożył dłonie do kieszeni i uśmiechnął się sam do siebie. Kilka dziewczyn westchnęło z zachwytem. Chcąc nie chcąc puścił im oczko i ruszył do swojego dormitorium. Gdy do niego dotarł, od razu padł na łóżko. Zakopał się pod kołdrą i włożył zimny nos w poduszkę. Znał Carmen kilka godzin, a zdążyła zrobić wszystko, że ją polubił. Podobna do jego przyjaciółek, a jednocześnie tak różna. Była z nim w stu procentach szczera, nie bała się, że go urazi, i chyba to było w niej najlepsze.

Nagle drzwi otworzyły się z hukiem.

- Rogaczu?

James podniósł głowę.

- Słucham, Łapo? – odpowiedział tym samym tonem.

- Czy chciałbyś mnie o czymś poinformować?

Potter podrapał się po głowie, przypominając sobie, czy aby czasem czegoś nie miał im powiedzieć. Spojrzał w końcu na Blacka pytająco.

- Zapomniałeś nam powiedzieć, że mamy w paczce geja – wtrącił się cicho Remus.

- Nie wiedziałem, że to problem – chłopak podniósł brew.

- No bo teoretycznie nie jest – Syriusz zawiesił głos i usiadł na łóżku – A gdyby…no, gdyby zakochał się w którymś z nas?

W dormitorium zapadła cisza. Każde z nich zadawało sobie to pytanie i nie znało na nie odpowiedzi.

- Boski Syriusz, zawsze ktoś musi się w nim zakochać, nie? – parsknął James w końcu.

- A owszem, tylko wolałbym, żeby to była dziewczyna.

- Koniec tematu – zarządził Remus – Mamy dużo do zrobienia. A wy – wskazał palcem na Łapę i Rogacza – Macie do zrobienia o wiele więcej.

Black zrobił przerażoną minę, a zaraz później uśmiechnął się słodko do Remusa.

****

Szukający szedł, cicho nucąc pod nosem. Co jakiś czas sprawdzał mapę, czy nie natknie się na Filcha. Co prawda miał pozwolenie na obchód, ale nie miał ochoty użerać się z woźnym. Gdy doszedł do ulubionej części melodii, spojrzał kolejny raz na Mapę Huncwotów i zatrzymał się gwałtownie.

Dwóch na jednego. Nie ładnie.

Wyszedł zza rogu i założył ręce na piersi.

- Czułem, że coś śmierdzi. Zabawne, wiedziałem od razu, że pałętają się tu gdzieś Ślizgoni – uśmiechnął się złośliwie.

- No, no, no, Potter – prychnął jeden z nich – Bez swojej świty? Znowu?

Oboje byli prawdopodobnie jakoś z piątej klasy, biorąc pod uwagę, że sięgali Jamesowi ledwie do barku.

- Och, masz na myśli wtedy, kiedy zostawiliście mi na plecach piękną pamiątkę ze spotkania z wami? – zakpił i wyciągnął różdżkę.

Ja mam pecha, czy wszędzie muszą być dzieci?, pomyślał, gdy zobaczył, że za Ślizgonami siedzi chłopak z czwartej klasy.

- Tak, dokładnie! Plecki się zagoiły? – odezwał się drugi, ciemnoskóry ze skośnymi oczami.

Matka Chinka, ojciec murzyn, ciekawie, zaśmiał się w myślach Potter.

- Nie, zostały blizny, które niestety będą przypominać mi o waszych obleśnych ryjach – uśmiechnął się na myśl, że Dorcas pewnie oburzyłaby się za użycie słowa „ryj”. Czasami mógł sobie przecież pozwolić, prawda?

- I dobrze – syknął pierwszy i wydobył różdżkę z szaty.

James zareagował instynktownie, w myślach wypowiadając zaklęcie. Różdżka znalazła się w jego wolnej dłoni.

- Ty też masz zamiar wyciągać różdżkę, czy pójdziecie sobie i pozwolicie innym cieszyć się wieczorem?

Czarnoskóry rozejrzał się gorączkowo, po czym odwrócił się i pociągnął za sobą kolegę.

- I minus dwadzieścia punktów dla Slytherinu! – krzyknął za nimi James i z całą siłą rzucił różdżkę jej właścicielowi. Poczuł niemałą satysfakcję.

- Dzięki – mruknął chłopak, który dotąd kulił się pod ścianą.

- Czemu wy zawsze musicie łazić po zamku po ciszy nocnej? – westchnął James i pomógł mu wstać.

- Byłem z dziewczyną. Uciekła, zanim zdążyli jej coś zrobić.

- Czemu mieliby was atakować?

- Cara jest z rodziny mugoli – wybąkał chłopak, czerwieniąc się.

- To nie czyni jej gorszej – odpowiedział Potter – Kochasz ją ? – spytał nagle.

- T-tak, myślę, że tak – odpowiedział tamten, czerwieniąc się jeszcze mocniej.

- Więc nie spuszczaj jej z oka. A skoro ją kochasz…walcz do końca.

******


Carmen!
( mam fioła na punkcie Teen Wolf )