15 maja 2014

22. Ogień, woda i krew.

Egzaminy, egzaminy i po egzaminach!
Teraz tylko walka o dobre oceny :)
Nowa notka pojawi się w przyszłym tygodniu, na 100% ( bo już napisana).
Dziękuję tym, co na nią czekali :)
Dedykuję ją Wam, a najbardziej M. i Nisi :)

Lilka.

***********
MUZYKA

- Znowu ? - spytał się, z góry znając odpowiedź.
- Tak, James - odpowiedział mu dyrektor z bardzo cichym westchnieniem.
- Trzeba coś z tym zrobić! - powiedział natychmiast Syriusz.
- Przypominam ci, że jesteś tu wyjątkowo i raczej nie od tego, by się wyrywać - warknął Moody.
- Ah tak, jestem za młody i te sprawy - odpowiedział mu Black podobnym tonem.
- Charakterek masz po mamusi - auror uśmiechnął się złośliwie, a Syriusz zacisnął pięści w kieszeni bluzy.
Spojrzał na Jamesa i już wiedział, że on myśli o tym samym. Przecież tak tego nie zostawią. Nikt nie zna tak dobrze Zakazanego Lasu, jak oni.
- A więc mamy trzy zaginione osoby, wszystkie z Ravenclawu. Ich przyjaciele zgłosili to dziś na śniadaniu, oznajmiając, że nie ma ich już od pełnego dnia. Dwoje z nich jest z klasy piątej,a jeden z klasy drugiej.
James jęknął w duchu. Znowu dzieci, to jakaś kara?, pomyślał.
- Uważam, że trzeba jak najszybciej zorganizować ludzi do przeszukania lasu. Ktoś chętny? - Dumbledore spojrzał po wszystkich, ignorując Jamesa, Syriusza i Remusa.
Byli tam najmłodsi i dostali się cudem, więc nie dziwne było, że prawie każdy traktował ich z góry.
- Głowa do góry, chłopaki! - Edgar Bones podszedł do nich i każdego walnął w plecy - Strasznie się rządzą, jeszcze rok temu to ja byłem najmłodszy, robiłem im kawę - wywrócił oczami.
- To niesprawiedliwe, że nic nie możemy robić. Jesteśmy od najprostszych zadań, jak śledzenie Ślizgonów - burknął obrażonym tonem młody Potter.
- Gdybyś widział swoją mamę, gdy dowiedziała się, że jesteś w zakonie. Nakrzyczała na Dumbledora, później się popłakała, a na końcu powiedziała, że jest z ciebie dumna.
Rogacz przez chwilę milczał.
- Jak... - zaczął.
- Twoi rodzice również należą do Zakonu Feniksa, James.
Chłopakowi opadła szczęka.
- Super - wydukał - Dobrze wiedzieć.
Edgar zaśmiał się z jego reakcji.
- No, nie martwcie się, w końcu zaczną na was zwracać uwagę.
- Jak tobie się to udało? - spytał Syriusz, patrząc na dwudziestolatka.
- Widzicie, nikt nie pochwalał mojego pomysłu, więc obrażony zrealizowałem go sam i mi się udało. To nie było rozsądne, ale teraz szanują moje sugestie, i nie robię żadnej kawy! - zaśmiał się, nieświadom, że chłopcy wymienili między sobą spojrzenia.
Za to Huncwoci nie byli świadomi, że kto jak kto, ale Albus Dumbledor już wiedział. Wiedział, że oni to zrobią, że doprowadzą ich do porwanych.
****
- Łapo, peleryna ! - James naciągnął na siebie czarną bluzę, po czym dokładnie zawiązał sznurowadła solidnych butów.
- Mam ją w kieszeni. Mapa?
- U mnie - Remus również kończył wiązać buty.
- Okej, różdżki mają? - upewnił się James.
- Mają - odparła reszta chórem.
- Szkoda, że nie mogę iść z wami - odezwał się cichy głos z łóżka przy łazience.
- Nie tym razem - westchnął Syriusz. Sam wolał, by byli w komplecie.
- Mogłeś nie jeść tyle tych kiełbasek - zaśmiał się James, poklepał przyjaciela po plecach i wyszedł, a za nim reszta.
Zeszli w ciszy po schodach, by nikogo nie obudzić. Zegar wskazywał godzinę dwudziesta trzecią.
- Czemu wyglądacie jak ninja ? - dobiegł ich głos z fotela obok kominka.
Podrapali się po głowie.
- Kolejny kawał ? - odezwał się inny głos, w którym poznali Lily.
- Tak - odpowiedział pewnie Syriusz - A teraz wybaczcie - odwrócił się na pięcie, ciągnąc za rękaw Rogacza. Wyszli, zostawiając je same.
****
- Okej, z tego, co mówił Dumbledore, nie powinni być dalej niż w około połowie lasu. Musimy iść na północ.
Szli przez chwilę w ciszy, aż przerwał ją Syriusz swoim śmiechem.
- Wiecie, naszła mnie głupia myśl, że zachowujemy się jak jacyś bohaterowie. Ratujemy przyjaciół, sami, bez zakonu.
- O tak, jesteśmy tacy super - zadrwił Lunatyk, przeciskając się przez kolejne krzaki.
Usłyszeli szelest i odwrócili się błyskawicznie, w absolutnej ciszy obserwując ciszę.
- Homenum Revelio - James machnął różdżką. Nic się nie wydarzyło, więc kontynuowali swoją wędrówkę. Nagle Syriusz zatrzymał się gwałtownie, schylając się.
- Znalazłeś coś, Łapo?
Black podniósł rękę z kawałkiem materiału.
- Godło Ravenclawu - szepnął i schował do kieszeni.
W miarę im dłużej szli, tym nasilało się ogarniające ich uczucie - dezorientacja. Zatrzymali się na małej polance, oświetlonej księżycem.
- Jakbyśmy bawili się w podchody - zauważył Lupin, znów chwytając w dłoń kawałek szaty.
- Chcą, żebyśmy ich znaleźli - dopowiedział James, wyrzucając sobie ich głupotę. Sami, bez zakonu.
- Bystrze, Potter - zza drzew dobiegł ich kobiecy głos.
- Nie - jęknął Syriusz - Nie mów, że tu jesteś, kochana Bello.
- Ciebie  również niemiło widzieć, kochasiu szlam - odgryzła się Bellatrix Lestrange, wychodząc z pomiędzy drzew, wlokąc za kołnierz chłopca, prawdopodobnie tego najmłodszego.
- Gdzie reszta ? - spytał szybko James, przesuwając się do przodu i ściskając różdżkę w kieszeni.
- Spokojnie, Potter. Nie mogę powiedzieć, że są bezpieczni. Moi koledzy się nimi zajmują - zachichotała. Cała trójka Huncwotów była pewna, że zapamięta ten dźwięk do końca życia,w  najgorszych koszmarach.
- Po co to robisz, co ? - Black również już złapał za kieszeń w spodniach.
- Dla zabawy ? - Bellatrix zrobiła zamyśloną minę - To mnie nigdy nie znudzi - znów się zaśmiała, rozcinając chłopcu policzek - Na prawdę - zaklęciem spowodowała, że uczeń ugiął się i przyklęknął przy jej stopach, schylając się, by je pocałować.
James nie mógł tego znieść, miał taką ochotę zrobić to samo tej kobiecie, że to on wywołał walkę. Wydarł różdżkę z kieszeni i rzucił zaklęcie oszałamiające. Prawie od razu z pomiędzy drzew wyszło więcej śmierciożerców, rozpoczynając walkę na dobre. Tylko, że oni nie kłopotali się zaklęciami oszałamiającymi, używali tych najokrutniejszych.
Potter kątem oka zarejestrował pozostała dwójkę uczniów przy drzewie, związanych i prawdopodobnie nieprzytomnych.
Za tą chwilę rozproszenia oberwał lekkim zaklęciem tnącym. Trafiło w jego lewą rękę, a kolejne na lewy policzek. Odwrócił się w tamtą stronę i już miał wypowiedzieć zaklęciem gdy obok niego śmignął promień, powalając atakującego go śmierciożercę. Błyskawicznie odwrócił się, widząc Edgara.
- Skąd się tu wzięliście? - krzyknął, jednocześnie oszołamiając mężczyznę stojącego za Bonesem.
- Myśl, Potter. Musiałem podsunąć wam tę myśl, wiedzieliśmy, że doprowadzicie nas tutaj.
- To was słyszeliśmy ? Rzucałem zaklęcie!
- Błagam, jesteśmy z Dumbledorem. To był wasz test, a wy zdaliście go śpiewająco! - zaśmiał się i rzucił się na ziemię, unikając śmiertelnego zaklęcia.
Coraz więcej śmierciożerców deportowało się z polanki.
Potter rozejrzał się dokładnie. Syriusz walczył z dwoma zamaskowanymi postaciami, Remus pomagał Dedalusowi Diggle. Ujrzał swoich rodziców, a także innych ludzi, których nigdy przedtem nie widział. Już niemal usłyszał, jak jego matka będzie na niego krzyczeć.
I nagle jakby przestał to wszystko słyszeć i widzieć, mając za sobą Bellatrix, która wyszeptała mu do ucha zjadliwym tonem :
- Potter, wiedz, że to nie ostatni raz. Te szlamy nie były nam potrzebne, ale trzeba było pokazać wam, że  Hogwart nie jest dla was bezpieczny, a Dumbledore to stary kłamca. Dziś oddamy wam tych wymoczków, ale następnym razem poszlakami w podchodach nie będą kawałki ubrań, tylko ciała. Oh, żebym nie była zbyt miękka - zachichotała i przejechała różdżką po jego plecach.
Kolejne, co pamiętał, był wrzask jego matki oraz odgłos charakterystyczny przy deportacji.
****
- Dumbledore, to był drugi raz ! Obiecałeś, że będziesz miał go na oku, a on był waszą pomocą w zadaniu ! Za pierwszym razem mnie uspokoiłeś, ale nie tym razem!
- Droga Doreo, pół tonu ciszej, twój syn potrzebuje snu.
- Ciekawe czemu! - powiedziała ciszej oburzona kobieta.
- Musisz pamiętać, że to nie są dzieci, a znając Jamesa powinnaś wiedzieć, że nie będzie siedział cicho, gdy dzieje się coś złego.
Dorea Potter otwierała usta co chwilę, jakby chciała coś powiedzieć, aż w końcu sapnęła i odwróciła się do łóżka szpitalnego.
- Wybacz, Dumbledore - zaśmiał się ojciec Jamesa - Zapomniała, że młody odziedziczył to po niej.
-Uwierzcie mi, że póki są w szkole, nie będę wysyłał ich na żadne misje, ale poza Hogwartem robią, co chcą i nie mogę im tego zabronić. Wiem jednak, że są rozsądni - mrugnął do Jamesa, który właśnie otworzył oczy.
- Oh, James, wszystko dobrze? - chłopak został ściśnięty przez swoją matkę i jęknął.
- Jak widać żyję - uśmiechnął się, a Charlus Potter poczochrał mu włosy i westchnął, patrząc na żonę.
- Żeby mi to było ostatni raz!
- Słucham ? - burknął młody Potter, podnosząc się do pozycji siedzącej, od razu zwijając się z bólu.
-  Potter! - pielęgniarka weszła do pomieszczenia i pchnęła go na poduszki, dając mu łychę jakiegoś syropu.
- To co słyszałeś, młody człowieku! Nigdy więcej żadnych akcji, nie pozwalam ! - pani Potter tupnęła nogą.
Kątem oka Rogacz zauważył, jak jego najlepszy przyjaciel parsknął śmiechem.
- Jestem już dorosły mamo, nie powstrzymasz mnie - odpowiedział spokojnie, ale ostrym tonem. Dorea zmieszała się odrobinę.
- Jesteś moim synem - powiedziała natychmiast - I póki jesteś w Hogwarcie dopilnuję, byś nie był wysyłany na żadne akcje.
- Mamo, jesteś nie fair ! Nie masz prawa! - wybuchnął chłopak i ignorując ból wstał z łóżka.
- To było moje ostatnie słowo - odpowiedziała pani Potter, patrząc na niego z dołu.
- Ale moje nie ! A kiedy mieliście zamiar mi powiedzieć, że wy też należycie do zakonu? Nie mieliście! - krzyknął, widząc zmieszanie ojca - Dlatego ja nie mam zamiaru się przed wami spowiadać!
- James - zareagował ojciec - Usiądź.
Chłopak wziął głęboki oddech i wypełnił polecenie.
- Jimmy, masz się żenić, a ty narażasz swoje życie!
Jamesowi odebrało mowę. Odwrócił się oniemiały w stronę skręcającego się ze śmiechu Syriusza.
- Mamo - zaczął - Nie będziesz wywoływać u mnie wyrzutów. Będę robił to co chcę, bo podejmuję własne decyzję.
Dumbledor wystąpił na przód.
- Droga Doreo, masz ochotę na herbatę? Myślę, że James wie najlepiej, co robi - puścił oczko młodemu Potterowi.
- A ty się nie śmiej, Syriuszu! Ciebie dotyczy dokładnie to samo! - krzyknęła jeszcze na odchodne mama Rogacza, patrząc się na śmiejącego Blacka, który od razu zrobił zdziwioną minę.
Gdy zamknęły się za nimi drzwi, James opadł na łóżko.
- Nie rozumieją, oni nic nie rozumieją - powiedział zrezygnowany.
- Raczej twoja mama. Stary za dużo się nie odzywał - zaśmiał się Łapa.
- Bo mu nie dała dojść do słowa! - westchnął Szukający - W ogóle, jaka wersja wydarzeń ?
- Uratowaliśmy uczniów przed Aragogiem - odezwał się Remus z końca sali. Wziął swoje rzeczy i przeniósł się na łóżko obok przyjaciół - Nikt nie wie, że to dla zakonu. Dostaliśmy osiemdziesiąt punktów - uśmiechnął się z zadowoleniem - Dobrze, że moja mama tu nie przyjechała.
- Twoja mama też jest w zakonie? - spytał niedowierzająco Rogacz.
- O tak, dowiedziałem się tego przed chwilą, dostałem od niej list.
- Nie wierzę. Nam nie pozwalają, ale sami narażają życie - James warknął bezsilnie.
Wtem drzwi do Skrzydła Szpitalnego otworzyły się z impetem. Do sali najpierw wbiegła Ann, od razu kierując się do Remusa, a za nią weszła reszta dziewczyn, Frank i Peter.
- Remus, nie możesz tak znikać ! - jęknęła Blondwłosa i ucałowała go w oba policzki.
- Czemu nic nie powiedzieliście ? - spytała z wyrzutem Lily, siadając na krześle obok łóżka Jamesa.
- Po co ? - odpowiedział pytaniem na pytanie Black.
- Oh, no nie wiem. Może z nami nie wylądowalibyście w Skrzydle Szpitalnym? - zadrwiła Rachel, siadając na jego łóżku i przypadkiem klepiąc go po ręce owiniętej bandażem.
- Spadaj, złośnico. Już to widzę - zaśmiał się i przepchnął Hiszpankę na kraniec łóżka.
- Że niby nie dałybyśmy sobie rady ? - spytała Dorcas, nie dowierzając.
- Hmm, no tak, właśnie tak - odpowiedział po krótkiej chwili Black.
- Jesteś szowinistyczną świnią - odezwała się Lily.
James słuchał tej wymiany zdań, ledwie utrzymując przytomność. Żadne z jego przyjaciół nie zauważyło, gdy na jego czole pojawiły się krople potu, a jego ręce zaczęły się trząść.
- Może i jestem, no i co? Wolę być taki, niż taki jak Lunatyk - prychnął Syriusz.
Rogacz chciał się zaśmiać, ale pojawiły mu się mroczki przed oczami. Spróbował złapać rudowłosą za rękę, by pokazać co się dzieję, ale natrafił jedynie na wazon, który zleciał z szafki.
Przyjaciele błyskawicznie zwrócili głowy w jego stronę.
- Pani Pomfrey! - ryknął Syriusz, wyskakując z łóżka, odpychając dziewczyny i trzymając przyjaciela, żeby nie spadł z łóżka. Potter dostał drgawek.
- Za-abierz je stą - ądd - zdążył wyszeptać, a jego głowa opadła bezwładnie na poduszkę.
Remus zajął jego miejsce, a Syriusz, wypełniając wolę przyjaciela, wywalił dziewczyny na zewnątrz, przy akompaniamencie ich krzyków.
- Na pewno swoimi krzykami mu pomożecie - zadrwił, zamykając im drzwi przed nosem.
- Łapo, mogłeś trochę delikatniej - napomniał go Remus, stojąc z założonymi rękami przy pani Pomfrey, obserwując jej poczynania.
Pielęgniarka wmasowała mu w czoło jakąś maść i wlała do buzi łyżkę niebieskiego eliksiru.
- Co to było? - spytał się Syriusz, stając po drugiej stronie  łóżka.
- To mu obniży gorączkę, ma zbyt wysoką, to pewnie spowodowało drgawki i brak przytomności.
- Pewnie? - spytał Remus, uważnie patrząc na zmieszanie pani Pomfrey.
- To na pewno nie był żaden eliksir, a zaklęcie nie pozostawiło po sobie żadnej rany. To czarnoksięskie zaklęcie. Wieczorem przyjdzie tu dyrektor oraz nauczyciel Obrony Przed Czarną Magią, ale na razie pan Potter pozostanie w stanie nieprzytomnym. Nie będę go wybudzać, by znów musiał przez to samo przechodzić.
Jego przyjaciele pokiwali głową.
- A, Black - pielęgniarka odwróciła się - Nie wpuszczaj tu tych dziewuch - i weszła do swojego gabinetu.
- O tak, tego na pewno nie zrobię! - zapewnił, krzycząc za nią.
- Rany - wyrwało się Frankowi - Kto mu to zrobił?
Huncwoci wymienili spojrzenia i wzruszyli ramionami.
Gdy chwilę później Peter i Longbottom wyszli ze Skrzydła Szpitalnego, odezwał się Remus.
- Łapo, chyba będzie trzeba porozmawiać z dyrektorem. Frank musi wiedzieć, co się dzieję. Jest zaraz po nas w klasie, jeśli chodzi o naukę.
- Wiem - burknął Syriusz - Chciałem, żeby nikt więcej o tym nie wiedział.
- Przecież nie jesteśmy jedynymi z Hogwartu - zdziwił się Lunatyk - W sumie sam nie wiem, skąd Marlena i Caradoc Deaborn się tam wzięli.
- Ja też nie - westchnął Syriusz.
Taka była prawda, i każdy ją znał. Black był po prostu samolubny i jemu to nie przeszkadzało, a reszta się po prostu przyzwyczaiła.
****
Kilka godzin później w Skrzydle Szpitalnym panowała kompletna cisza.
Ale nie w głowie Jamesa Pottera. 
Widział ją przed sobą, a wokół nich był ogień. Ona stała tam, gdzie było go najmniej, próbując się do niego dostać. Płomienie już zaczęły lizać jego buty, boleśnie parząc jego stopy. Zawył okropnie i jeszcze bardziej przyśpieszył, by złapać rudowłosą za rękę. Wtem pojawił się Voldemort. Jednym ruchem ręki odrzucił ich od siebie. Stracił Lily z oczu.
Zaraz po tym zaczęły parzyć go ręce, następnie tors i nogi. Z oczu leciały mu łzy, krzyczał głośno, ale był pewny, że z jego ust nie wydobywał się żaden dźwięk. To sprawiało mu taki fizyczny ból, że prawie nie mógł oddychać. 
*
Stali z założonymi rękami, patrząc, jak ich przyjaciel rzuca się po łóżku, jego policzki są całe od łez, a czoło pokryte potem. Krzyczał coś niezrozumiałego, a później otwierał buzię, ale nie wydobywał się z niej żaden dźwięk. Zrobił się cały siny. 
Syriuszowi zaczęły się trząść ręce. 
- Niech pani coś zrobi!- krzyknął, robiąc krok do przodu, ale powstrzymała go silna ręka Franka. 
Wtem ciało Jamesa zaczął pokrywać ogień. Chłopcy wrzasnęli z przerażenia. 
Do sali wszedł Dumbledore z różdżką w ręku, a za nimi kilku członków zakonu. 
*
Czuł, że już jest na skraju wytrzymałości, już widział przed sobą światło, nie pasujące do otoczenia. 
Czy to jest to światełko w  tunelu?, zapytał samego siebie.
Chwilę później znów nie mógł nabrać powietrza, chcąc krzyknąć, że bolą go żebra. Zwrócił oczy jak najdalej przed siebie i zobaczył kupkę zwęglonych zwłok jego przyjaciół. Nie wytrzymując, zwymiotował na płomienie obok. 
Od kilku sekund ogień pochłonął go już całego, czuł poparzenia na całym ciele. Nie tak chciał odejść ze świata. Spojrzał na lewo, gdzie Voldemort stał, a pod nim kilku mugoli całowało jego stopy. Zerwał się z wrzaskiem, ale coś odrzuciło go do tyłu. Voldemort zaśmiał się okrutnie. 
Nagle jego ciało przestało go palić tak mocno. 
- James, walcz z tym - usłyszał głos Dumbledora w głowie. 
- N-nie mogę - wymamrotał cicho z trudem.
- Oczywiście, że możesz. 
Potter powoli wstał, ale podłoga nagle zaczęła zapełniać się wodą. Ubrania zaczęły mu ciążyć. Widział przed sobą sylwetkę Voldemorta, zaczął wierzgać nogami i rękami,  by się tam dostać. Woda zaczęła zalewać mu usta, zaczął gwałtownie kaszleć. Gdy zniknął cały pod powierzchnią, z nosa buchnęła mu krew. 
- Potter, to tylko twoja wyobraźnia, zwalcz to ! - nakazał mu stanowczy głos.
Chłopak zamknął oczy, a gdy je otworzył, leżał na suchej trawie. Spojrzał w niebo. Bezchmurne, czyste i niebieskie niebo. Obrócił głowę w lewo, patrząc na rudowłosą, stojącą przy drzewie. 
- Widzę ją - wyszeptał. 
- Idź do niej - odpowiedział mu głos Dumbledora.
James podniósł się ciężko i włócząc nogami doszedł do Lily i złapał ją za rękę.
- Teraz go trzymajcie.


Run, run, run away
Lost, lost, lost my mind
I'd like you to stay
Want you to be my prize.


*
Sekundę później otworzył oczy i zobaczył biały sufit Skrzydła Szpitalnego. Schylił się, by wypluć wodę na podłogę. Trwało to kilka sekund, aż wreszcie przestał się nią krztusić. Krew wciąż leciała mu z nosa, był cały obolały. 
Opadł na poduszki i ze wstydem spojrzał po całym zakonie i swoich przyjaciołach. Dziewczyny na szczęście wciąż były za drzwiami. 
- Co to było? - wymamrotał z trudem. Pani Pomfrey stała obok niego i tamowała krwotok z nosa. Przełknął parę eliksirów i pozwolił posmarować się maścią na oparzenia. 
- Panna Lestrange rzuciła na ciebie bardzo wymyślne zaklęcie. Wszystko, co działo się z tobą  w twojej głowie, twoje koszmary, twoje obawy, to samo działo się w twoim ciałem tutaj. Pan Black o mało nie dostał zawału - dyrektor pozwolił sobie na drobny żart, a Syriusz zrobił obrażoną minę - Damy ci teraz odpocząć, a pana Longbottoma zapraszam do gabinetu. 
Potter dostał kilka klepnięć w plecy i życząc mu powrotu do zdrowia, ludzie z zakonu wyszli. 
- Myślałem, że umrę - powiedział zmęczonym głosem Rogacz. Wytarł krew z brody. 
- Też tak myśleliśmy. I nie tylko my...- Remus dostał od Syriusza z łokcia.
- Nieee - jęknął James, patrząc dookoła. Na podłodze były wymioty, woda, krew, jego koszula również i była cała spalona. 
- Wbiegły tu zaraz za zakonem. One też prawie dostały zawału - zapewnił Łapa, jakby na swoją obronę. 
Remus jednym ruchem różdżki wyczyścił wszystko, co się znajdowało na ziemi.
- Kto cię tu sprowadził? - zaciekawił się Syriusz, położywszy się już na swoim szpitalnym łóżku - Słyszeliśmy tylko "ją".
- Pomyśl, głąbie - Lunatyk wywrócił oczami, tak samo jak Peter. 
- Oho, czyżby twoja gorąca pani prefekt? - zaśmiał się Łapa. 
- Odwal się. Jesteś zazdrosny, że to nie dzięki tobie wróciłem.
- Ej, wydało się - Syriusz zwiesił głowę, udając smutnego. Oberwał od Rogacza poduszką. 
- Widzę, że wracają ci siły, Potter - pielęgniarka postawiła obok niego jedzenie i kilka eliksirów. Po krótkim wytłumaczeniu co kiedy ma brać wyszła. 
- Kiedy będę mógł wyjść? - spytał James. 
- Za dwa dni - odpowiedział mu Peter, a Potter jęknął. 
- Nie jęcz, siedział byś tydzień, gdyby nie my. Twoja mama wpadła w taką histerię - Łapa machnął ręką - Stary musiał ją wyprowadzić. Dziewczyny zresztą też. Te baby tak działają mi na nerwy! 
- Nie każdy podchodzi tak do sprawy, jak ty - skarcił go Remus. 
- A jaka jest wersja wydarzeń na mój odlot ? - spytał się po chwili James. 
- Pająk cię ugryzł, trucizna, bla bla bla - odpowiedział mu Black,zamykając oczy i przykrywając się kołdrą. - Wyszedł z ciebie bohater - ziewnął Remus.  
Do końca dnia siedzieli już cicho, czasami postękując z bólu. 
Sen przyniósł im upragnioną błogość. 
****
- Muszę jej powiedzieć, a wiem, że ona powie reszcie - powiedział na dzień dobry Frank, wybudzając ich ze snu - Dumbledore mi pozwolił. 
- Zwariowałeś? - wymamrotał zaspanym głosem Syriusz, odklejając grzywkę od czoła. 
- To moja narzeczona - zaakcentował ostatnie słowo - I nie mogę tak wielkiej sprawy ukrywać przed nią. 
- Ona też będzie chciała walczyć, nie rozumiesz tego? - James podniósł się do pozycji siedzącej. Wyglądał o wiele lepiej, niż wczoraj. Na policzki wrócił mu kolor, a blizna na lewym ramieniu i lewym policzku zniknęła przez noc. Jedynie ręce miał jeszcze obolałe i trochę nogi, miał bardzo ograniczony zakres ruchów. 
- Kiedyś się i tak dowie, i będę miał przerąbane! Wolę walczyć z nią, wolę, żeby wiedziała, czemu zginąłem! - warknął Frank i założył umięśnione ręce na pierś. 
- Masz rację - odezwał się spokojny Lunatyk - Pozwól mi powiedzieć z tobą, żeby było, że też chciałem powiedzieć Ann. 
- Jesteś beznadziejny - mruknął Syriusz do Remusa - Ale zgoda, mówcie. Chcę przy tym być. 
- Dlatego właśnie zaraz wszystkie tu będą - oznajmił Longbottom.
Syriusz wyskoczył z łóżka i zniknął za drzwiami szpitalnej łazienki, a Remus zaczął przygładzać włosy, sterczące mu na wszystkie strony. Jamesowi nie przeszkadzało takie coś, więc nie fatygował się nawet, by sięgnąć po grzebień. Chciał jedynie dosięgnąć koszulkę, ale czuł, jakby miał skostniałe palce. Zacisnął zęby i wysunął się jeszcze trochę, ale nie dał rady sięgnąć tej przeklętej koszulki. Gdy weszły dziewczyny, on leżał w łóżku bez koszulki, Syriusz wyszedł wyszykowany z łazienki, a Remus zapiął spodnie. 
- Jak się czujesz, James ? - Lily skierowała swoje kroki w stronę jego łóżka i z rumieńcem na widok jego torsu usiadła obok. 
- O wiele lepiej - uśmiechnął się, nie dając po sobie poznać, że świadomość, że przed chwilą był niezdolny do sięgnięcia po koszulkę wywołała w nim duży strach.
- Więc czym tak bardzo chciałeś podzielić się z nami wszystkimi? - Rachel spojrzała pytająco na Franka i usiadła na łóżku Syriusza, który próbował ją zepchnąć - Zachowuj się, Black.
Syriusz zaśmiał się. 
- Zaczynaj, stary!       
- No więc, Alicjo - podszedł do swojej narzeczonej - Muszę powiedzieć ci coś bardzo ważnego. 
Remus za jego plecami rzucił parę zaklęć, by nikt ich nie podsłuchał. 
- Nie chcesz ślubu? - spytała przestraszona. 
- Baby - mruknęła równocześnie reszta chłopaków. 
- Oczywiście, że chcę. Chodzi o to, że należymy do Zakony Feniksa - wyrzucił na jednym wydechu. 
- Co to jest ? - spytała Ann, patrząc na swojego chłopaka, który już otwierał buzię, ale wyręczył go James. 
- Tajna organizacja, założona przez Dumbledora. Walczymy z Voldemortem i Śmierciożercami. jest nas około dwudziestu pięciu - powiedział wolno i dobitnie. 
- I nic nam nie powiedzieliście?! - krzyknęła Lily i podniosła się z krzesła - Chyba mam prawo wiedzieć, że mogę odpłacić się tym draniom, za to, co zrobili?! 
- Ciszej, Evans. A kto powiedział, że nie masz? - znudzony ton Blacka jeszcze bardziej podziałał na rudowłosą. Wydobyła różdżkę i rzuciła na niego zaklęcie w myślach.  Syriusz nie zdążył się uchylić. Chciał coś krzyknąć, ale z jego ust nie wydobył się żaden dźwięk. 
- Też chcę walczyć - odezwała się wreszcie Dorcas, a wszyscy na nią spojrzeli - Tak jak Lily, mam prawo się na nich zemścić. Zabili mi już połowę rodziny, to wystarczający powód - dopowiedziała na ich pytający wzrok. Wstała i wyszła ze Skrzydła Szpitalnego.
- Więc co ci się naprawdę stało, James? - spytała Rachel. 
- Bellatrix Lestrange, to mi się stało - odpowiedział, a Rudowłosa wciągnęła ze świstem powietrze. 
- Szmata ma tupet - wysyczała i wyszła za Dorcas. 
- Idę z nimi - zadecydowała Hiszpanka. 
- Ale gdzie? - zapytał się Remus. 
- Do Dumbledora - odpowiedziała Ann i zanim zdążył ją złapać, wybiegła ze Skrzydła. 
Alicja spojrzała na Franka.
- Tak, ja też. Nie pozwolę ci samemu walczyć, nie teraz - już jej nie było. 
- No i pięknie - podsumował James - Weź go odczaruj, Lunatyk, bo zaraz spadnie z łóżka - wskazał na szarpiącego się Blacka, który nie wiedząc, że już go słychać, ryknął przeraźliwie.
- Kretyn - skwitował Lupin.
- Czemu nie masz na sobie koszulki? - spytał po chwili Longbottom, patrząc na goły tors Jamesa.
- Gorąco mi - zaśmiał się. 
Chłopcy pokiwali głowami na znak zgody i powstawali z łóżek. 
- Odwiedzimy cię po obiedzie - obiecał Remus. Spakowali swoje rzeczy i wyszli ze Skrzydła Szpitalnego. 
- Pani Pomfrey! - zawołał od razu James. 
Pielęgniarka wyszła z gabinetu i podeszła do jego łóżka. 
- Coś cię boli? - spytała zaniepokojona. 
- Kiedy odzyskam sprawność w rękach? - spytał, uważnie na nią patrząc. 
- Sprawność w rękach? To ty jej nie masz? 

******
Kolejna burza. 
Kolejna śmierć. 
Kolejne trzaśnięcie rozwalonego okna. 
I mały, maleńki kawałek spalonej kartki, wyleciał przez roztrzaskaną szybę. 
Kartki z jedną datą. 
1960 r.

*****************