25 kwietnia 2013

9. Why am I doing this to myself ?

James Potter otworzył oczy i przeciągnął się rozkosznie. Odczuwał pewnego rodzaju upragniony spokój, przez który na jego twarzy wypłynął leniwy uśmiech.
Ma wspaniałych przyjaciół. Jego ojciec żyje i wraz z matką oczekują go w święta. Ma wspaniałą drużynę i na pewno w tym ostatnim roku puchar znów przypadnie im. Ostatnio nie dostał żadnego szlabanu,a zdążył zrobić już sześć kawałów wraz z Syriuszem.
Spojrzał na zegarek i wytrzeszczył oczy. Jeszcze nigdy mu się nie zdarzyło, by sam z siebie wstał o piątej rano. Wiedział, że już nie zaśnie, więc wstał. Zrobił po piętnaście skłonów, brzuszków i pompek. Jeśli czas mu na to pozwalał, zawsze tak właśnie zaczynał dzień.
Wziął szybki prysznic, wyszorował zęby i popsikał się perfumami. Wychodząc z pokoju narzucił torbę na ramię, pochwycił różdżkę i wycelował w Syriusza. Mruknął cicho zaklęcie,a lodowaty strumień wody ugodził chłopaka w twarz. Czym prędzej wybiegł z pokoju, uchylając się przed butem Łapy i śmiejąc się w głos. Odwrócił głowę, by zobaczyć czy przyjaciel za nim biegnie i wpadł na kogoś boleśnie, lądując na tym kimś.
Do ich nozdrzy uderzyły zapachy swoich ciał i spojrzeli sobie w oczy. Nie byli zdolni się ruszyć. Po kilkunastu sekundach James jakby się opamiętał i by zapobiec kolejnej awanturze wstał szybko i wyciągnął rękę. Lily niepewnie sięgnęła po pomocną dłoń i podniosła się z ziemi.
- Przepraszam, nie chciałem na ciebie wpaść - powiedział.
- Nie ma sprawy, też nie patrzyłam gdzie idę - odparła - Idziesz na śniadanie?
- Tak. A ty?
- Tak - Lily z nieznanych powodów wciąż ciągnęła tą dziwaczną wymianę słów.
- To może ... pójdziemy razem ? - wykrztusił niechętnie.
- Jasne.
Wyszli z Pokoju Wspólnego w ciszy. Oboje czuli się strasznie niezręcznie. W końcu Rudowłosa nie wytrzymała.
- Dobra, Potter! Przepraszam cię za to, co wtedy powiedziałam, choć uważam nadal, że było w tym trochę prawdy - nie mogła powiedzieć inaczej. Była zbyt dumna.
- A więc nazwiska, Evans? Ja też przepraszam, poniosło mnie, ale również uważam, że po części miałem rację.
I oboje o tym wiedzieli.

***

Głowa powoli opadła mu na książkę. Był zmęczony po całym dniu nauki i ostatnimi dwoma lekcjami była Historia Magii, na której tylko Lily i Remus robili notatki. Często się śmiał, że oboje mogliby założyć interes i sprzedawać kopie, a na pewno nieźle by się na tym dorobili.
Od południa miał parszywy nastrój. A powodem była pewna para, a dokładnie Lily i jej nowy, obrzydliwy chłopak, Josh. Znaczy dla niego i Huncwotów był obrzydliwy, bo kiedyś podpadł im w jednej sprawie.
Wreszcie zabrzmiał upragniony dzwonek. Jako jeden z pierwszych wybiegł z klasy o mało co się nie przewracając.
Gdy doszedł do portretu Grubej Damy jęknął, gdyż ta najwyraźniej zaczynała rozgrzewać swój głos, wydając z siebie bliżej nieokreślone dźwięki.
- Torciki kremowe ! - wypowiedział hasło dobitnie.
- Tak, tak, kochaneczku, ale najpierw posłuchaj jak śpiewam! - zaszczebiotała kobieta z obrazu.
- Ach, droga Damo, obiecuję, że kiedyś posłucham całego twojego repertuaru, jak teraz łaskawie mnie wpuścisz, bo jestem wyczerpany - błysnął uśmiechem, od którego dziewczynom nogi miękły.
- Ach, ty mały łobuzie! Mam nadzieję, że dotrzymasz obietnicy! Wchodź! - odsłoniła wejście, przez które szybko przeskoczył.
Wdrapał się do dormitorium i od razu padł na swoje łóżko. Warknął głośno, gdy usłyszał stukanie przy oknie. Z ogromną niechęcią wstał i wpuścił maleńką płomykówkę do pokoju. Sowa upuściła list na jego łóżku i wyleciała, zanim zdążył zrobić chociażby jeden ruch. Pokręcił głową i ściągnął szatę. List napisany był dobrze znanym mu pismem. Skrzywił się i od razu cisnął list do kosza na śmieci. Od wizyty w szkole, Lexie codziennie przysyłała do niego po dwa listy, zawsze o tej samej treści podobnej do "kocham Cię,Jamie", "nie mogę doczekać się ślubu" i inne głupoty. Za drugim razem poczuł dokładnie to, co pewnie musiała czuć Lily, gdy nękał ją takimi listami. Czyli zmęczenie i wściekłość.
Idiota!
Uklęknął przed łóżkiem i wyciągnął stare, zniszczone pudło. Na samym wierzchu leżała paczka papierosów, które  palił, gdy miał gorszy humor. Tuż pod nimi leżał gruby zeszyt i wszystkie listy od Lily, które nie wiadomo czemu zachował. To samo było z dziennikiem. Miał w nim zapisane tylko parę dobrych wspomnień.


15 września, 1976 rok
Tak! Nareszcie po tylu latach!
Szedłem sobie powoli, jak gdyby nigdy nic. I nagle widzę Evans. Klęczała na podłodze i próbowała pozbierać książki. Naturalnie podszedłem do niej i zacząłem jej pomagać.
Nagle nasze dłonie się styknęły i przeszedł nas dziwny prąd. Nie wiem, czy Lily odczuła go równie przyjemnie jak ja. Spojrzeliśmy sobie w oczy i stało się! Wolno się do niej przybliżyłem i... pocałowaliśmy się delikatnie. Mamo! Jakie to było piękne! Pierwszy raz poczułem coś tak przyjemnego. Poprzednie pocałunki z dziewczynami nie były tym, co z ukochaną osobą.
Oderwaliśmy się od siebie i dzielnie czekałem na siarczysty policzek. Ale nic takiego się nie stało. Zamiast tego szepnęła ciche "dziękuje" i odeszła. A ja jak idiota klęczałem na tej ziemi i patrzyłem jak się oddala, zamiast pobiec za nią. Może wtedy zapobiegłbym późniejszym przykrym wydarzeniom?


Tak, ale następnego dnia, gdy spytał o randkę, odmówiła mu po raz kolejny. A gdy przypomniał o pocałunku, odpowiedziała, że chyba mu się coś przyśniło. Ot, cała Lily Evans.
Wyciągnął papierosa i odpalił. Zaciągnął się i z uśmiechem na twarzy stwierdził, że mu lżej. Delektował się przez chwilę samotnością i papierosem, mimo, że jego zapach drażnił mu nos.Dokładnie wtedy jego błogą chwilę zepsuły krzyki Huncwotów wracających do dormitorium. Wrzucił dziennik do pudła i szybko wsunął pod łóżko. Drzwi się otworzyły, gdy otwierał okno na oścież, by wywietrzyć dym od papierosa.
- No nie! Palisz beze mnie! Czuje się urażony! - Syriusz wsparł ręce pod boki, przybierając znaną im pozę "idealnej pani prefekt naczelny,Evans". Wybuchnął śmiechem i podał mu papierosa.
- Jesteście nienormalni. Przecież to jest świństwo! - skrzywił się Lunatyk.
- A tam! - odpowiedzieli równocześnie i rzucili sobie porozumiewawcze spojrzenie.

***

Jeszcze tylko jeden korytarz i będzie na miejscu. W torbie leżały łajnobomby, a w jego ręce ściśnięta była Mapa Huncwotów. Biegł prawie, że na oślep, uciekając przed kotką Filcha, panią Norris. Parsknął śmiechem, gdy przejechał po posadzce i zdążył wyhamować przed ścianą, a kotka ku jego zadowoleniu nie. Usłyszał cichy pisk, a następnie krzyk woźnego. Zaśmiał się donośnie i przyśpieszył, rzucając za siebie kolejną ‘niespodziankę’. Minął grupkę piątoklasistek, do których mrugnął, a one wdzięcznie zachichotały. Szata spadała mu z ramion, ale nie przejął się tym bardzo. Na szczęście ujrzał wreszcie swój cel. Puknął dwa razy w obraz nastolatki, leżącej wśród zboża. Otworzyło się tajemne przejście, przez które dosłownie w ostatniej chwili wskoczył. Przyłożył ucho do płótna i usłyszał jak Filch oddala się, mrucząc coś pod nosem. Odetchnął głęboko i parsknął śmiechem.
Nagle usłyszał parę głosów. Jeden poznał aż za dobrze. Miał ochotę wyjść i walnąć tego całego Josha jakimś zaklęciem. Jednak gdy usłyszał nazwisko 'Evans' od razu zaczął podsłuchiwać.
Niestety, Peter, który wbiegł właśnie od drugiej strony tunelu zrobił niesamowity hałas. James pokazał mu palcem, aby podszedł i był cicho. Oboje przyłożyli uszy do obrazu.
- ... i niestety wciąż karze mi czekać. Ale ja nie mam zamiaru bawić się w idealną parkę! Zaproszę ją dzisiaj wieczorem do siebie, no i wiesz ...- tu na pewno na twarzy Josha pojawił się obrzydliwy uśmiech.
- ... tak, wiesz co, masz rację. Ta Meadowes nie daje do siebie w ogóle dojść! Cały czas udaje niedostępną, albo na prawdę nie mam na co liczyć ... no chyba, że nie po dobroci ...
Peter i James spojrzeli na siebie przerażeni. Gdy rozmowa ucichła, otworzyli szybko obraz i pędem rzucili się do Pokoju Wspólnego. James w biegu złapał Syriusza za kołnierz, brutalnie odklejając go od jakiejś blondynki.
- Ej!- zaprotestował Łapa.
- Uwierz mi, to jest o wiele ważniejsze!
Bez słowa dobiegli do portretu Grubej Damy.
- Hasło, kochaneczki! - zaszczebiotała.
- Torciki kremowe!
Wbiegli do Pokoju Wspólnego. James przeleciał po nim wzrokiem zatrzymując się na Rachel, flirtującej z jakimś chłopakiem.
- Wybacz, złotko, że ci przerwę, ale mam ważną sprawę - uśmiechnął się do dziewczyny uroczo. Hiszpanka wywróciła oczami, ale posłusznie dała zaprowadzić się w kąt, gdzie nikt nie mógł ich podsłuchać. Gdy James skończył gorączkowo szeptać, Rachel wytrzeszczyła oczy i jak strzała wbiegła do swojego dormitorium.

***

Ku uldze Jamesa dziewczyny zostały w dormitorium, ale Lily nie uwierzyła w jego słowa, zresztą czego później się domyślił. Wiedziony przeczuciem, usiadł w Pokoju Wspólnym narzucając na siebie i na Syriusza Pelerynę Niewidkę.
Około dwudziestej gdzie w salonie Gryfonów było już pusto, James drgnął. Usłyszał cichy trzask i po chwili z cienia wyłoniła się Rudowłosa, a zaraz za nią Dorcas. James pokręcił głową z niedowierzaniem, że Ruda wciągnęła w to również jego przyjaciółkę. Szturchnął Blacka i ściągnęli z siebie okrycie. Dopiero gdy wstali na równe nogi, a kanapa wydarła z siebie jęk, dziewczyny dojrzały ich.
- Ah! - Dorcas złapała się za serce.
Jej policzki przybrały wiśniowy kolor na widok Syriusza i jego nieciekawej miny.
- Eh, Evans. Wiedziałem, że mnie nie posłuchasz - powiedział James powoli do nich podchodząc.
- Dobrze myślałeś, nie uwierzę ci - odpowiedziała, hardo patrząc w jego oczy.
- Och, czyli chcesz stracić dzisiaj tytuł wzorowej pani prefekt? - spytał, sam czując, jak jego policzki płoną.
Black parsknął śmiechem na widok czerwonej twarzy Rudej, buntu w oczach oraz przybranie słynnej pozy.
- Nie świgaj się, Rudzielcu, on mówi prawdę.
- A może właśnie chcę?! - pisnęła, ignorując słowa Łapy.
Twarz Jamesa stężała i przez moment nie oddychał. Syriusz i Dorcas poruszyli się za nimi niespokojnie.
- A więc idź! Mogę ci zapewnić, że na pewno ci się to uda! Ale ty, Dorcas, jesteś moją przyjaciółką, dlatego czy chcesz, czy nie, idziesz ze mną - oznajmił stanowczo Rogacz.
Rzucił jeszcze pełne rozczarowania spojrzenie Lily i pociągnął Dorcas za rękę.
- Mógł robić co chciał w przeszłości i to nie jest twoja sprawa.Możesz mieć o nim wyrobione zdanie tylko na podstawie jego wygłupów, ale jedno jest pewne, Lily. Gdyby cię okłamał w takiej sprawie, splamił by honor Huncwota. A tego przestrzegamy. Zastanów się! Doskonale wiesz, że i ja chcę dla ciebie jak najlepiej, w końcu jesteś moją przyjaciółką. Pomyśl nad tym, czy warto ... - po tym wywodzie poczochrał jej włosy i wdrapał się do swojej sypialni, jednak cofnął się gwałtownie - No i… ten, chciałbym cię przeprosić, wtedy, że tak na ciebie nakrzyczałem, choć nadal nie uważam, bym się mylił. Dobranoc! – tym razem zniknął za drzwiami swojej sypialni.
Phi! Ładne mi przeprosiny!, prychnęła Lily w myślach.
Jęknęła i ze złością odwróciła się w stronę schodów.

***

- Umieram!
- Daj spokój, Syriuszu, nie było tak źle! – skarcił go Remus.
- Nie było tak źle? Jesteśmy w tej szkole dopiero dwa tygodnie, a już pisaliśmy dwa sprawdziany, w jeden dzień,na dodatek z Eliksirów i Transmutacji, a jakby było tego mało, dzisiaj mamy trening!
- O treningu wiedziałeś już przedwczoraj, to teraz nie jęcz ! – wtrącił się James, przeżuwając kotleta. – Mogłeś przygotować się wczoraj!
- Tak, ale ktoś przerwał mi randkę z jakąś tam Kate, więc trzeba było ją odrobić!
Nagle nad ich głowami pojawiła się sowa i leciała wprost na Jamesa. Już z dala ją poznał i jęknął.
Czy ta dziewczyna jest normalna?!
- Znowu od niej? – spytał Peter.
- Niestety. I co ja mam jej powiedzieć? Że nici ze ślubu, bo jej nie trawię?
Przyjaciele parsknęli śmiechem.
- A co ty tak właściwie chcesz zrobić?
- Jadę do domu na święta, a później się zobaczy.
- Ale James – wyszeptał cicho Lunatyk – ty masz się żenić, a zachowujesz się, jakby cię to nic nie obchodziło!
- No, bo nie obchodzi. W razie czego, zwieje z przed ołtarza! Pamiętasz nasze motto, no nie Łapciu?
- Na przypale, albo wcale! A tego "Łapcię" to wiesz, gdzie se możesz wsadzić.
- Czyżbyś coś mi proponował? - zapytał zalotnie Rogacz, trzepocząc rzęsami.
Wybuchnęli śmiechem. Później James już ich nie słuchał. Wcale nie było to takie łatwe,jak pokazywał ludziom. Trudno było mu się sprzeciwić matce i ojcu. No bo co ma im powiedzieć?
Hej mamo, nie żenię się,bo ... nie?
Mamo, wybacz, ale nie kocham tej idiotki!
I co teraz zrobić? Dałby nawet milion galeonów, byleby cały ten cyrk się skończył. Skąd w ogóle pojawił się pomysł ślubu, tego nie dowiedział się nigdy.
Wyciągnął różdżkę i jednym płynnym ruchem podpalił kopertę wraz z jej zawartością.
- No, nie ma co! Dorcas, gotowa na trening? - zawołał do szatynki siedzącej nieopodal nich i wesoło gawędzącą z Lily i Alicją. Dziewczyna wywróciła oczami, ale kiwnęła głową. Uśmiechnął się na wspomnienie eliminacji do drużyny. Dorcas dała wtedy niezłego czadu i pozamiatała wszelką konkurencję.
Niedaleko niej siedzieli kolejni dwaj członkowie drużyny, pałkarze, Fabian i Gideon Prewett.
- Rudzielce gotowe? - krzyknął.
- Tak jest, kapitanie!
Kiwnął głową z uśmiechem. Reszty drużyny nie mógł zlokalizować, więc miał nadzieję, że są już na boisku i się rozgrzewają.
- No to do roboty, lenie!

***

James cały umorusany błotem, zszedł z murawy ramię w ramię z Blackiem.
- To kiedy mecz? - spytał Syriusz, odgarniając grzywkę z czoła.
- W listopadzie, z Ravenclawem - odpowiedział mu. Już za dwa miesiące mieli stawić się na boisku, już kolejny mecz odegrać pod jego opieką w roli kapitana.
Dotychczas Gryfoni, odkąd on dostał się do drużyny, przegrali jeden mecz, przed którym ktoś rzucił na niego zaklęcie, a on sam spadł ze schodów i połamał sobie nogę i obojczyk. I nie miał zbyt dobrego zastępcy. Później był o wiele bardziej ostrożny i dlatego reszta meczy była wygrana. Jedynie ze Ślizgonami zawsze mieli kłopot, gdyż nie grali oni czysto i często któryś zawodnik Gryffindoru prędzej czy później trafiał do Skrzydła Szpitalnego.
James wszedł do pokoju kapitana, rozebrał się i wszedł pod gorący prysznic. Rozluźnił się maksymalnie, a po jego ciele przeszedł dreszcz.
Gdy skończył, ubrał się w świeże rzeczy i podążył do zamku. Gdy mijał chatkę Hagrida, w oddali zobaczył samotnie siedzącą postać nad brzegiem jeziora. Gdy podszedł bliżej, rozpoznał w tym kimś Lily. Odchrząknął cicho, by dziewczyna zwróciła na niego uwagę. Gdy się tak nie stało, przykucnął obok niej. Ruda najwyraźniej tego nie zauważyła, bo zamachnęła się by cisnąć do wody kolejnym kamieniem i niechcący trafiła Rogacza. Ostra krawędź kamienia przecięła mu policzek. Od siły zamachnięcia Lily, przewrócił się na plecy i jęknął.
- Jak nie chciałaś, żebym siadał, trzeba było powiedzieć! - wystękał z wyrzutem.
- Przepraszam! - pisnęła i pomogła mu usiąść. Wyciągnęła różdżkę i zaczęła opatrywać mu ranę. Gdy dotknęła jego podbródka, na chwilę zatrzymała tam rękę. Przeszedł ją przyjemny dreszcz. Otworzyła szeroko oczy i z powrotem zaczęła machać różdżką. Gdy skończyła, na jego policzku nie było ani śladu.
- Byłabyś dobrym Uzdrowicielem - stwierdził.
- Myślałam o tym, ale teraz dzieje się tyle niedobrego... myślałam o zawodzie Aurora.
- Nie chcę się znowu kłócić, ale myślę, że ty jako Uzdrowiciel bardziej się przydasz. Nie twierdzę, że nie umiesz się bronić, ale robiłabyś to co umiesz, lubisz i jednocześnie byłabyś potrzebna ludziom.
- To co mówisz ma sens, ale jeszcze nie zdecydowałam - westchnęła.
- A właściwie, to co ty robisz tu samotnie o tej porze? Za chwilę się ściemni - spojrzał na nią pytająco. Spojrzała mu w oczy i nagle się roześmiała.
- Eee... powiesz mi powód swojej radości?
- Dokładnie teraz zrozumiałam, że to takie głupie! - znów parsknęła śmiechem.
- Ale co ? - zirytował się.
- Wysłałam mamie list, w którym powiedziałam, że jadę na ślub przyjaciółki. Petunia przeczytała, jak mama odpowiada mi, żebym się dobrze bawiła i poznała jakiegoś chłopaka - tu zaczerwieniła się lekko - I żeby mi dopiec, wysłała mi po raz pierwszy raz list, w którym wyśmiała mnie, że z nikim nie idę i że nawet nie mam jej okłamywać, chyba, że zobaczy na własne oczy, jak ktoś po mnie przychodzi - znów wybuchła śmiechem. James również się uśmiechnął.
- No wiesz, zawsze mogę udawać, że po ciebie przyszedłem - rzucił niby od niechcenia, zamykając oczy i wystawiając twarz do zachodzącego słońca.
- Zrobiłbyś to? - spytała cicho, czując, jak policzki palą ją niemiłosiernie. Nigdy się nie zachowywała tak przy nim!
- Dobrze wiesz, że tak - wzruszył ramionami.
- Dzięki. Myślę, że powinniśmy wracać do zamku.
- Odprowadzę cię, lepiej teraz nie szwendać się samemu.
Wstali i oboje, gdzieś głęboko, bardzo głęboko, szczęśliwi ruszyli obok siebie w stronę Hogwartu.

***

Wypuścił ze świstem powietrze, wraz z dymem papierosowym. Machnął ręką, odpędzając muchę. Zaledwie piętnaście minut temu wybiegł z zamku, wkroczył do Zakazanego Lasu i rzucił się na miękką trawę, na polance otoczonej drzewami i kwiatami.

- Wkraczamy w niebezpieczny świat i czasy, gdzie wszystko jest możliwe i trzeba być o wiele ostrożniejszym. Myślisz, że dlaczego kazałem powołać te nocne patrole ?
- Czyli podejrzewa profesor, że mamy w szkole jego zwolenników ?
- Czy podejrzewam? Ja to wiem, ale nie wychylają się zbytnio, więc nie mam im tego jak udowodnić - dyrektor spojrzał na niego przenikliwie - Proszę, James, abyście  uważali na uczniów z rodzin niemagicznych i doskonale wiem, że ty tego szczególnie dopilnujesz. Proszę też zwrócić uwagę na pannę Evans, wiemy oboje, że to ona ma najwięcej do gadania i to może sprowadzić ją na niebezpieczeństwo.
- Kiedy ona nie chce dać się chronić! Zawsze wie wszystko lepiej, nie jestem w stanie jej upilnować, szczególnie, że mnie nienawidzi. Udało mi się jedynie towarzyszyć jej na ślubie Alicji i Franka, oczywiście wszystko zależy od mojego ślubu... - skrzywił się.
- I po tym, jak panna Evans zgodziła się, byś był jej partnerem, nadal uważasz, że cię nienawidzi?
- Oddaję jej po prostu drobną przysługę.
- Ah! Przypomniałem właśnie sobie, że Dorea przysłała mi list wraz z soczewkami do oczu. Była bardzo niezadowolona, że nie chcesz już nosić okularów i wyobraź sobie, że kazała im cię pilnować! - dyrektor zaśmiał się - Oczywiście, uprzejmie wyjaśniłem jej, że jesteś już pełnoletni i możesz robić co chcesz, a więc tu masz swoje soczewki. 
Podał chłopakowi pudełko. James uśmiechnął się radośnie, szczęśliwy, że wreszcie będzie mógł się pozbyć tych okropnych okularów.
- Przepraszam pana za mamę, nie wiem, po co to zrobiła, przecież i tak wie, że zrobię to, co będę chciał.
- Nic się nie stało! I tak utrzymujemy kontakt, ponieważ twój tata jest moim informatorem - zamyślił się - Nie powinienem ci tego mówić, ale jak zwykle mam za długi język! - Dumbledor zachichotał.
- Nie ma sprawy, nikomu nie powiem.
- Tak więc miej na uwadze twoją koleżankę z Gryffindoru, ale dyskretnie możesz rozglądać się po uczniach naszej szkoły. Kiedy natrafisz na coś niepokojącego, zawsze możesz do mnie przyjść, tak jak dzisiaj. Ja zawsze cię wysłucham. Ten, kto potrzebuje pomocy, w Hogwarcie zawsze ją otrzyma. 








7 kwietnia 2013

8. And I will make sure to keep my distance.


Przewrócił się na plecy i głośno jęknął.Ramiona miał obolałe,plecy na szczęście już nie.Sięgnął do szafki nocnej i założył okulary na nos.Dormitorium nadało wyraźniejszych kolorów.Panowała niczym niezmącona cisza.
-Jest tu kto?-spytał.
-Ja-mruknął Remus,odsłaniając kotary swojego łóżka.
-A gdzie Łapa?
-Wyszedł  rano. Nawrzeszczał na Lily i trzasnął drzwiami,tyle go widziałem-odparł nieco niepewnie,bojąc się wybuchu przyjaciela.
-Jak to nawrzeszczał?!
-Wiesz co miałeś na plecach?
-Nie...pamiętam tylko,że leciała krew.-James pokręcił głową i sięgnął dłonią do pleców.Nic nie wyczuł.
-Leciała?To mało powiedziane.Rano Syriusz odsłonił twoja kołdrę.Wszystko było we krwi,a na plecach miałeś napisane:zdrajca.
James przymknął oczy i przejechał po twarzy ręka.Wciąż nie otwierając oczu spytał:
-I Łapa obwinia o to Lily?
-Tak.Ale wiesz,ma po części rację.Dobrze wiesz,że nie jest czystej krwi,a ją kochasz i...
-Na Merlina!Dajcie mi z nią spokój!Tyle mi truliście,bym przestał o niej myśleć,a wciąż słyszę tylko: kochasz ją,wszyscy dobrze o tym wiemy!
James zerwał się z łóżka,porwał ubrania i zniknął w łazience.Zatoczył się lekko,ale zagryzł wargi i wszedł pod prysznic.Piętnascie minut później szorował zęby i płukał twarz zimną wodą.
W dormitorium wciąż siedział tylko Remus,schowany za jakąś książką.Wyszedł i skierował się do Wielkiej Sali.W drodze do swojego miejsca,drogę zastąpił mu dyrektor.
-James,panna Lexie została odesłana do domu. Kontaktowałem się z Twoimi rodzicami. Charlus powiedział mi,że czekają na twoją odpowiedź.
-Dziękuje,profesorze.Jak pan zapewne wie,nie mam zamiaru się żenić,póki co.A już na pewno z dziewczyną,której nie kocham.
-Oczywiście,że doskonale o tym wiem. Myślę,że twoi rodzice uszanują twoją decyzję. Smacznego!
Rogacz popatrzył jeszcze za oddalającym się dyrektorem ze skonsternowanym wyrazem twarzy. Jak był na tym świecie to nigdy nie spotkał większego dziwaka. Wzruszył ramionami i usiadł obok Petera.
-O,hej James.Wszystko w porządku?-dobiegł go głos Rachel.
-Tak,dzięki-uśmiechnął się i zajął tostem.
Nagle w Sali Wejściowej mignęła ruda czupryna.Rzucił tosta na talerz i na tyle,na ile pozwalały mu osłabione siły,pobiegł za Lily.
-Lily!-zawołał.
Rudowłosa zatrzymała się i spojrzała na niego ze złością.
-Czego chcesz?-rzuciła oschle.
-Ja...jeśli chodzi o to,co powiedział Syriusz...-zaczął z zakłopotaniem,lecz twarz mu stężała,gdy ujrzał pogardliwy uśmiech na jej twarzy.
-Chcesz mnie przeprosić?-spytała.
-No tak,bo to co on powiedział wcale nie było prawdą...
Znowu mu przerwała.
-Doskonale wiem o tym,że to nie było prawdą!To twoja wina!Trzeba było nie afiszować się tak z tym uczuciem,może nic by ci się nie stało!Ale nie!Cały świat musiał wiedzieć,że James Potter kocha!
-Tak.I teraz płacę za to głupie uczucie!-odpowiedział chłodno-A!-wyciągnął z kieszeni list i rzucił go w jej stronę-Moi rodzice pomagając ci jak mogą,a ty nie możesz normalnie przyjąć moich przeprosin.Zresztą,czemu ja cię przepraszam?! A no tak,bo mój przyjaciel cię oskarżył,a ja głupi myślałem,że docenisz to,że przyszedłem cię przeprosić!Nie musisz nic mówić- i odszedł wściekły. Nawet nie patrzył na zaciekawiony tłumek, stojący obok nich..
Wcale nie chciał mówić całemu światu,że ja kocha!Gdyby dała mu szansę,byliby spokojną i zakochaną parą!Ale nie,miała siedemnaście lat,a zachowywała się jak dziecko!
-Hej.
Obok niego pojawił się Syriusz.Szli obok siebie ze spuszczonymi głowami i rękami w kieszeniach.
-Kremowe?
-Kremowe.

***

-No daj spokój!Obiecał,że zabierze mnie kiedyś na Hawaje!
-Wiesz,że go nigdy nie lubiłem.Zresztą,Syriusz też chyba nie pałał do niego miłością.
Oboje parsknęli śmiechem.
-No,ale rozstałam się z nim i jestem wolna!-Rachel uśmiechnęła się promiennie-Wiesz,moje nowe koleżanki są fajne.Bałam się,że się nie polubimy,a tu proszę!Tylko Dorcas jest czasem dziwna-dziewczyna zamyśliła się.
-Nie przejmuj się Dor,ona chyba zazdrosna jest o Syriusza-odpowiedział James.
Nagle coś do niego dotarło.Był tak zajęty swoimi problemami i Lily,że przeoczył coś tak ważnego,jak zakochanie przyjaciółki.
-Naprawdę?Nie wiedziałam,że tak okazuje się sympatię...
-To znaczy?
-Bo idę z nią dzisiaj na potrójną randkę-oznajmiła dziewczyna.
-Z kim?
-A tam,z jakimś puchonem-dziewczyna wzruszyła ramionami.
James parsknął śmiechem.Żeby nie wiedzieć,z kim się idzie na randkę?
A ty co robiłeś jeleniu przez ostatnie lata?
-A kto idzie z Tobą?-zapytał i modlił się w duchu,by nie usłyszeć...
-Lily-dziewczyna uważnie obserwowała jego twarz.Pojawił się na niej chwilowy wyraz bólu,przechodzący w chłodną obojętność.
-No to mam nadzieję,że będziecie się dobrze bawić.Ja chyba pójdę na stadion z Łapą,o ile się jeszcze nie umówił z jakąś fanką-wlepił na twarz sztuczny uśmiech.

***

Od ponad godziny podawali sobie tłuczki i łapali znicze.W pewnym sensie dla obojga była to nie tylko ciężka praca,ale także i relaks.To właśnie na boisku od quidditcha czuli się najlepiej.
-Ej,właśnie!-krzyknął nagle James.
-Co jest?
-Przecież muszę zrobić nabór do drużyny!
Gdy dowiedział się,że znowu będzie kapitanem,rozparła go duma.Jednak opłacało się trenować aż do upadłego kilkanaście godzin w tygodniu!
Nagle Syriusz bez ostrzeżenia podał mu kafla. Co prawda zdążył go złapać,ale obił się mu o twarz i strącił z nosa okulary.Oboje patrzyli,jak szkiełka powoli spadają na murawę,by rozbić się na tysiąc kawałeczków.
-Przepraszam stary,nie chciałem!-krzyknął Łapa.James machnął ręką.
-Wiesz,nie mam zamiaru nosić tych okropnych okularów.Kiedyś matka dała mi magiczne szkła kontaktowe,ale wtedy...
-Lily chodziła z gościem w takich samych okularach.
-Ekhem,nie.Wcale nie!
-Dobra!-Syriusz uniósł ręce w geście obrony.
-Wiesz,że dziewczyny są teraz na randce?
-Jakie dziewczyny?-Black podniósł do góry jedną brew.
-No jak to jakie.Lily,Dorcas i Rachel.
-Przypuszczam,że to kolejna randka Rachel w tym tygodniu,ale Meadowes?-Syriusz zrobił naburmuszoną minę.
-Wreszcie ktoś dostrzegł,że z Dorcas jest laska.Oczywiście,ja nic do niej nie mam!-uprzedził Syriusza,widząc jego minę.
Machnął różdżką dwa razy,a jego okulary wylądowały na dłoni.Niechętnie włożył je na nos.
Przez chwilę podawali sobie kafle,gdy usłyszeli dziewczęce śmiechy.Obaj spojrzeli w stronę wielkiego dębu nad jeziorem.Gdy podlecieli nieco bliżej,na trybunę Ravenclawu,dostrzegli Lily,Dorcas,Rachel i chłopaków mijanych na korytarzach-Joela,Toma i Josha.
Na widok tego ostatniego oczy Jamesa zwęziły się w szparki.Czym prędzej wylądował na murawie i cisnął miotłą o ziemię.
Podstępna żmija!
Zrobiła to specjalnie!
Wie,że nie trawię tego gościa!
-Skończyliśmy na dziś-burknął i ruszył do szatni zawodników.

***

-Dobrze,proszę o uwagę!
Nic.
-Ciszej mówię!
Dalej nic.
-ZAMKNĄĆ SIĘ!
Podziałało.
-A więc-kontynuował James-witajcie na wyborach do drużyny Gryffindoru.Jestem James Potter,kapitan drużyny-rozległy się oklaski.Machinalnie zmierzwił ręką włosy- Poproszę,aby uczniowie poniżej czternastu lat zeszli z boiska!
Rozległy się jęki,a mniejsza część grupki zeszła z murawy. Już w zeszłym roku właśnie tak rozpoczął nabory,gdy zobaczył ilu przyszło drugoroczniaków,zbyt wątłych żeby złapać kafla w ręce.
- Następnie proszę,by zeszli ci,którzy nigdy nie siadali na miotle-spojrzał po wszystkich.Nikt się nie ruszył-Pomijając pierwszy rok,gdy uczyliście się, po której strony miotły siadać-zastrzegł.
Tym razem spora część zeszła, w tym najwięcej jego fanklubu.Odetchnął z ulgą,lecz zaraz mu mina zrzedła,gdy zobaczył,jak dziewczyny kierują się na trybuny.
-Dobra!Najpierw poproszę ścigających oraz obrońców!
Kilkunastu uczniów wyleciało w powietrze, z czego czworo z nich ustawiło się przy bramkach.
Nagle w tłumie ścigających ujrzał Dorcas. Pierwszy raz widział ja na miotle,a przecież spędzali razem dużo czasu!
-Dobrze,wypuszczam kafle!
Rzucił kilka kafli do góry. Dorcas od razu pochwyciła jeden,Syriusz również i Samantha Bell.Reszta kafli pospadała obok niego,jeden boleśnie trafiając w jego stopę.

***

Opadł zmordowany na kanapę i przymknął oczy.Rola kapitana już dała mu w kość.Ku jego zdziwieniu jedną ze ścigających została Dorcas.Wspaniale współpracowała z resztą,a najbardziej z Syriuszem.
-James?-jego rozmyślania przerwał głos Blacka.
-Hm?
-Wiesz,chciałbym wiedzieć,jaką podejmiesz decyzję,w związku ze ślubem-rzucił na jednym wydechu Łapa,siadając obok niego na fotelu i kładąc nogi na najbliższym stoliku.
-Sam chciałbym to wiedzieć...-mruknął James i przejechał dłonią po swoich włosach.Robił to automatycznie,taki nawyk od lat,że drgnął,gdy usłyszał wzdychania dziewczyn z jego fanklubu.
Skrzywił się mimowolnie.
-Stary,masz się żenić!I mówisz o tym tak spokojnie?!
-Łapo,pojadę do domu na święta,wy jedziecie do domu Franka.Na ślub przyjadę sam,albo z żoną!-przetarł oczy ze zmęczenia.
-Nie wierzę!A co z Lily?!-spytał Syriusz,doskonale wiedząc,że to drażni przyjaciela.Jednak była to również broń ostateczna.
-Daj mi z nią święty spokój!Wszyscy dajcie mi spokój!-wrzasnął i wybiegł przez portret.
W Pokoju Wspólnym zaległa cisza.

"And I will make sure to keep my distance  Say "I love you" when you're not listening  How long can we keep this up, up, up? "