14 lipca 2013

13. We are children that need to be loved.



Po tygodniu James wrócił całkowicie do zdrowia. Przynajmniej fizycznego. Patrząc na przyjaciół Alexa, dręczyły go okropne wyrzuty sumienia. Christy i Zeke przeszli już do porządku dziennego, podobnie jak Alicja i Frank. Żadne z nich nie wyjawiło przebiegu zdarzeń nikomu, oprócz dyrektorowi. Jedynie James i Frank opowiedzieli Huncwotom tę historię, jednak bez szczegółów.
- Hej! James! - biegła za nim Amelia Bletchey.
Poczuł się jeszcze gorzej - Amelia była dziewczyną Alexa. Próbował unikać jej przez ostatni tydzień i nawet mu wychodziło. Do teraz.
- Amelia, bardzo cie przpraszam, ale nie mam ochoty na rozmowę - powiedział ze smutną miną.
- Chciałam ci tylko dać to - wyciągnęła ku niemu rękę z kopertą - i powiedzieć, że niepotrzebnie się zadręczasz. Co się stało, to się nie odstanie, no nie?
I odeszła szybkim krokiem, choć James i tak zdążył zobaczyć na jej twarzy łzy.
Nogi poprowadziły go do wieży. Rzucił torbę na stos poduszek i podszedł do okna. Oparł się o framugę i rozprostował list, który cały czas trzymał w dłoni.

Drogi Jamesie Potterze !

Wiemy, że to nie rozmowa na listy, ale nie mogliśmy dłużej czekać.
Z całego serca pragniemy podziękować Ci za to, że sprowadziłeś ciało naszego syna do Hogwartu. Naprawdę, to dla nas wiele znaczy. Chcielibyśmy się z Tobą spotkać, a jedyny możliwy termin jest w dzień pogrzebu Alexa. Najgorzej jest właśnie otrzymywać, jak i wysyłać takie zaproszenie, no ale cóż - mamy nadzieję, że zjawisz się na uroczystości pogrzebowej Alexa, która odbędzie się 12 października br. o godzinie 12.30.
Liczymy że dane nam będzie porozmawiać. Jeszcze raz dziękujemy,


Alice i Ben Stylisowie.

Zaśmiał się histerycznie.Zmiął list w dłoni i schował go do szkolnej torby. Z niechęcią zabrał się do napisania zadanych referatów i do poćwiczenia zaklęcia Feraverto. Powoli zmuszani byli do przypominania zaklęć z najmłodszych klas, w końcu mieli w tym roku Owutemy.
Nie mógł się skupić na opisywaniu druzgotka. Znów zaczął analizować wydarzenia z dworu Crabbów. Czy nie udało im się to za szybko? Dlaczego pozwolili, by zobaczyli, gdzie są?
Może Voldemort ma plan? Jest bardziej przebiegły niż on?
Zamknął oczy i zacisnął dłoń w pięść.


***

Kończąc właśnie wypracowanie dla profesor Sprout, przypomniał sobie, że miał zwołać dzisiaj trening. Spojrzał na zegarek, który dostał w prezencie na siedemnaste urodziny - wskazywał za pięć szóstą. Spakował pergaminy i książki do torby, po czym wstał i ruszył drzwi. Przeszedł przez nie i nagle zaczął spadać. Spojrzał zszokowany przed siebie i wybuchł śmiechem, pierwszym od kilku dni. Schody zmieniły się w wielką zjeżdżalnię, z mnóstwem zakrętów. Gdy był u wylotu, prawie wpadł na przeciwną ścianę. Rozejrzał się po korytarzu - był pusty, ale wyraźnie słyszał krzyki i piski innych uczniów. Biegiem pokonał drogę do Pokoju Wspólnego, przy okazji musząc wspinać się po zjazdach, kurczowo trzymając się barierek. Gdy wszedł do Salonu Gryfonów, powitały go okrzyki. Zdziwiony spojrzał, jak jego najlepszy przyjaciel właśnie zjeżdża na materacu stojąc przy tym jak surfer na desce. Syriusz zatrzymał się tuż przed nim.
- Się masz, Rogaty!
- Hej ? - odpowiedział niepewnie.
- Świetny pomysł, James! - podszedł do niego Zeke i poklepał po plecach.
- Eee, dzięki ? - spojrzał pytająco na Łapę. W oddali widać było resztę Huncwotów i dziewczyn, zjeżdżających na jednym materacu.
- Wiesz, stwierdziłem z chłopakami, że przydałoby się trochę zabawy po tych wydarzeniach. teoretycznie, to ty wpadłeś na ten pomysł, mówiąc mi, że wolałbyś zjechać tyłkiem po schodach, niż patrzeć w oczy Amelii. A zawsze lepiej zjeżdżać tyłkiem po gładkiej powierzchni, niż po stopniach,nie? No chyba, że jesteś masochistą! - wyszczerzył zęby, za co oberwał kuksańcem w bok.
- James! - podbiegł do niego Zack - Jesteś genialny!
Spojrzał z uśmiechem, jak jego kuzyn biegnie po kolejną poduchę i z piskiem zjeżdża na dół.
- No chodź! - ze zdziwieniem dał się pociągnąć Lily - Co to za Huncwot, który nie wypróbuje własnego pomysłu?
- Panie i Panowie! James Potter! - wydarł się Syriusz, Zawtórowały mu piski i oklaski. Nieco speszony szybko odzyskał dawny humor. Uśmiechnął się zawadiacko. Skoczył na przygotowaną poduchę, szybko zjechał na dół, a na końcu zrobił widowiskowego fikołka.
- Się masz, James! - Max przebiegł mu przed nosem, by dołączyć do jego kuzyna. Doskonale pamiętał, kiedy musiał zanieść go do Skrzydła Szpitalnego. Zaraz potem uświadomił sobie, że nie odegrał się na Ślizgonach.
- Łapo! - Syriusz błyskawicznie odwrócił głowę, doskonale znając ton, którego użył James. Zaświeciły mu oczy.
James ucieszył się jak głupi, bo wiedział, że Łapa już zrozumiał. Jak to jest?

***

- Cholera! Kto mi włożył palec do ucha? - James odtrącił rękę któregoś z przyjaciół. W zamku była przeraźliwa cisza. Czworo uczniów przemieszczało się szybko po korytarzach, chcąc jak najszybciej dotrzeć do kuchni.
- Sorka, James - Peter spłonął rumieńcem. Było bardzo ciemno, więc co jakiś czas któreś z przyjaciół obijało się o siebie.
W końcu przed ich oczami zamajaczył cel wędrówki. Zeszli po schodach i stanęli przed obrazem.
- Wiecie, tyle razy widziałem ten obraz, że mógłbym narysować go z pamięci ze wszystkim szczegółami - stwierdził Syriusz i połaskotał gruszkę. Zaśmiała się i zamieniła w klamkę. Otworzyli drzwi i przekroczyli próg kuchni.
- Ach! Trzepotek jest do państwa dyspozycji! - mały skrzat stanął przed nimi i ukłonił się nisko.
- Sie masz, mały. Wiesz, chcielibyśmy tylko, abyś dodał to - wyciągnął fiolkę z płynną zawartością i mały woreczek - do wszystkich talerzy Ślizgonów.
- Ale to nie jest żadna trucizna? - spytał niepewnie skrzat, bojąc się, że któryś z nich na niego nakrzyczy.
- Absolutnie - zapewnił James.
Na twarzy Trzepotka pojawił się ogromny uśmiech.
- Zresztą, co ja mówię! - chciał nadepnąć sobie na stopę, ale powstrzymał go Remus - Może jednak życzą państwo czegoś sobie? - język plątał mu się z podniecenia.
- Wiesz...
Wracając, gubili po drodze wszelkie rodzaje słodkiego, co jakiś czas podjadając, ale obiecując, że zostawią trochę dla dziewczyn.

***

- No, to ja rozumiem! - Rachel z lubością wgryzła się w ogromną tabliczkę karmelowej czekolady. Obok niej siedziała Alicja, wesoło gawędząc z Ann i Remusem, którzy podjadali Kociołkowe Pieguski.
- Nie mogę uwierzyć, że ożenił się z taką brzydulą - westchnęła Lily, odrzucając gazetę na bok i biorąc karmelka do buzi.
- Kto? - spytała Ann, przestając słuchać Alicji.
- Lennon. Mógł mieć każdą! Jego eks była o wiele ładniejsza.
- Prawda. I to przez nią Beatelsi tak się rozpadali - Blondwłosa skrzywiła się. Odkąd się poznały z Lily, zawsze pamiętała, że słuchały razem płyt Lennona.
James słuchał ich rozmowy, nieświadomy, że Lily mu się przygląda.
Czuła się koszmarnie, wiedząc, ile zawdzięcza temu chłopakowi siedzącemu na przeciw niej. Ba! Ona zawdzięczała mu życie. Nie rozumiała tego, że tak szybko dojrzał. Może przez to, co przeszedł? Może zawsze taki był, tylko ona tego nie dostrzegała? W szóstej klasie zbliżyli się do siebie, poznała go od innej strony i teoretycznie wiedziała, że jest inteligentnym, miłym i prawie idealnym chłopakiem, tylko chyba zabrakło jej tego...tego poczucia, że zawsze ją ochroni. Oczywiście, we wcześniejszych klasach zdarzało się, że bronił ją przed Ślizgonami, ale raczej myślała, że chce się popisać. Nawet mu nie dziękowała, była wściekła!
A teraz? Wiedząc, ile przeżył, co znosił? Widząc, jak rzuca się w Skrzydle Szpitalnym po łóżku? Jak go boli?
Już wiedziała, że dla przyjaciół zrobił by wszystko, dla niej zrobił nawet więcej. A ona była tak okropna! I mimo to, zawracał sobie nią głowę gdy zniknęła, uratował ją, cierpiał.
Westchnęła.
Spojrzała na jego włosy - wiecznie poczochrane, wspaniałe, cudowne włosy.
Spojrzała na jego oczy - piękne, orzechowe, wciągające i mieszające w głowie oczy.
Spojrzała na jego usta - idealne, pełne, miękkie, wspaniale całujące usta.
Spojrzała na jego ramiona - ciepłe, bezpieczne ramiona.
Ale co kryje się w jego głowie!? Czemu nigdy nie dostrzegła tego wszystkiego?! Tyle pytań, tyle pytań!

***


- A właśnie, Rogaty. Nie zapomniałeś o czymś? - odezwał się Syriusz, odgarniając grzywkę.
Dorcas westchnęła niesłyszalnie.
-James wrócił pamięcią do minionego dnia. Jego twarz przeszył ból, gdy przypomniał sobie twarz Amelii i treść listu. Przyjaciele obserwowali go z niepokojem. Żadne nie mogło wiedzieć, co dzieje się w głowie Szukającego, jedynie Syriusz mógł się czegoś domyślać.
- Trening! - ucieszył się, że choć na chwilę będzie mógł przestać myśleć o wydarzeniach sprzed tygodnia i z dnia dzisiejszego.

***

Na treningu czuł się świetnie, już gdy tylko dotknął murawy. Obiecał sobie, że teraz treningi będą co dwa dni, ale weekend codziennie. Gdy wzbił się w powietrze, ogarnęła go niesamowita euforia.
Jak on to kochał!
Jego humor zepsuł się, gdy tylko zeszli z boiska. Na ich drodze pojawili się Ślizgoni.
- Potter. Miło cię widzieć. - odezwał się Jonathan Flint, stojący na przedzie grupki.
- Nie mogę powiedzieć tego samego o tobie - odparł chłodno.
- No tak. Wiesz, ojciec opowiedział mi, co zaszło w dworze Crabbów.
A więc jawnie oznajmiali już, że są związani z Voldemortem. Wymienił z Syriuszem znaczące spojrzenia.
- A, bo nie było cię tam. Ano tak! Zapomniałem, że nie jesteś zbyt dobry, żeby służyć temu śmieciowi - splunął Flintowi pod nogi. Ślizgoni syknęli z oburzeniem.
- Uważaj, co mówisz, Potter! Chcesz, by jeszcze więcej ludzi zginęło przez ciebie? By więcej ludzi widziało twoje łzy? Może następna będzie szlama Evans?
To zdarzyło się szybko. James odepchnął rękę Syriusza i z całej siły walnął Flinta pięścią w twarz.
Jonathan otarł krew, obficie wypływającą mu z nosa i oddał cios. James znów miał rozciętą wargę, dokładnie tak, jak w zeszłym miesiącu..
Bili się tak długo, aż Remus, obecny na treningu, nie rozdzielił ich różdżką.
Syriusz miał zadrapanie na policzku, James oprócz rozbitej wargi czuł, że coś nieprzyjemnie chrupie w jego prawe dłoni.
- Spadać! - wrzasnął Lupin.
- To jeszcze nie koniec, Potter! - syknął Ślizgon i wraz z resztą wkrótce zniknęli im z oczu.
- James! - odezwał się Lunatyk. W jego głosie słychać było złość.
- Sprowokował mnie - warknął Rogacz i ruszył do zamku.
Zapadał już mrok, pochodnie były zapalone. Nie było jednak jeszcze ciszy nocnej.
Nagle drogę zastąpiła mu McGonnagal wraz z Lily i Dorcas.
- Potter, Black! Ktoś mi to wyjaśni? - wskazała palcem na zadrapanie Syriusza.
- Nie - burknął James.
- Bezczelność! Potter, rozumiem, że musisz otrząsnąć się z ostatnich wydarzeń, ale mam tego dość.
- I ? - spytał. Miał wszystko centralnie gdzieś. Ból od dłoni rozprzestrzeniał się po całej ręce, a warga wciąż piekła.
- Potter! Szlaban, jutro o siedemnastej w moim gabinecie.
James zaśmiał się okropnie. Odszedł parę kroków, odwrócił się, rozłożył szeroko ramiona i zawołał:
- Wspaniale! Na pewno kolejny szlaban ułatwi mi zadanie! Jak nic, przestanę myśleć, ile krzywd wyrządziłem!
I odszedł, zostawiając osłupiałych przyjaciół i zmartwioną McGonnagal.

***

-Hej.
Patrzył, jak siada na fotelu, przestając na chwilę podrzucać znicza. Rudowłosa podniosła z ziemi kota Franka i pogłaskała go za uchem.
- Hej - odpowiedział wolno, znów rzucając złotą piłeczkę w powietrze.
- James... - zaczęła Lily, ale przerwał jej.
- Który cię przysłał?
Na policzki dziewczyny wkradł się rumieniec.
- Syriusz... - wyszeptała.
- Cholerny Rudzielec! - usłyszeli głos Blacka i zaraz potem trzask drzwi.
James parsknął śmiechem, a zakłopotana Lily zdobyła się na uśmiech.
- Prosili, bym z tobą porozmawiała. Nie wiem, czemu myśleli, że ci pomogę, w końcu nie rozmawiamy jakoś często i ... - mówiła dość szybko, jakby bała się, że zaraz każe jej spadać.
- Ej, ej, ej. Spokojnie, pytaj o co chcesz - powiedział, siląc się na opanowany ton.
- O co tylko chcę?
- O co tylko chcesz - skinął głową. Po czasie jaki spędzili razem wspaniale dojrzewał charakterystyczny błysk w jej oczach.
- Z bitą śmietaną?
Kiwnęła głową z promiennym uśmiechem.
Bez słów.
Czekając na chłopaka nagle coś zrozumiała. Przed chwilą nie zniknął zwykły nastolatek. O nie. Zniknął doświadczony przez okrutne życie, dojrzały mężczyzna.













5 lipca 2013

12. I'll be with you from dusk till dawn.





Zaklęcia latały w tę i z powrotem. Ludzie, którzy porwali Lily, nie wiedzieli gdzie stoi James, a więc rzucali zaklęcia na oślep, czasami trafiając przypadkiem w swoich.
Palnął się w czoło i rzucił na siebie zaklęcie kameleona. Wyszedł na pole bitwy i stanął za Malfoyem. Rzucił niewerbalne zaklęcie, powalając chłopaka na ziemię. Wszyscy wpadli w popłoch, rozglądając się z niepokojem dookoła. Drugi, większy mężczyzna trzymający Lily opadł bezwładnie, uderzając głową o korzeń.
I nagle poczuł, jak wszyscy na niego patrzą - ktoś musiał trafić w niego zaklęciem cofającym, bo znów był całkowicie widoczny.
- James... - jęknęła Lily, ocierając twarz od łez i krwi.
Chciał zrobić krok do przodu, gdy niewidzialne liny oplotły jego nogi i tors, przyklejając ręce do boków. Kątem oka zobaczył, jak spod Peleryny - Niewidki wyłania się Syriusz i przykrywa nią Lily.
Odetchnął głęboko, oceniając tym razem swoją sytuację.
- Gdzie szlama?! - krzyknął któryś zamaskowany chłopak.
- Nie nazywaj jej tak! - wrzasnął James, szarpiąc się mocno. Niestety, liny były nieustępliwe.
- Bo co, Potter? Zrobisz mu coś? - Lucjusz Malfoy podniósł się z ziemi i wypluł platynowe włosy z ust. Sięgnął po różdżkę i wymierzył w nią Szukającego.
Ostatnie, co pamiętał, to krzyk Dorcas i profesor McGonnagal.

*

Obudził się obolały, leżąc na lodowatej posadzce. Próbował się podnieść, lecz nie miał na to dość siły. I nagle poczuł na ramieniu ciepłą dłoń, ciągnącą go do pozycji siedzącej.
- Kim jesteś? - spytał.
Wydawało mu się, że jest w czymś na kształt lochu. Było ciemno i wilgotno, wyraźnie słyszał cichuteńkie popiskiwanie  szczurów.
- Marlena Mckinnon. Jestem w Ravenclawie, na siódmym roku - odpowiedziała dziewczyna. Wyraźnie było słychać w jej głosie, że jest zrozpaczona.
- Ktoś jeszcze tu jest?
- Para z Hogwartu, pewnie ich znasz, Alicja i Frank z Gryffindoru i...
- Frank? Alicja? - powiedział cicho i wytężył wzrok.
Słyszał, jak dziewczyna przemieszcza się i prawdopodobnie budzi śpiących Gryfonów.
- Marlena? Coś się stało? Idą tu? - spytał szybko Frank, obejmując Alicję.
- Nie, nie. James się obudził.
- Dzięki Bogu! - usłyszał zmarnowany głos Ali. Nagle przypomniał sobie, że w kieszeni ma kilka huncwockich produktów. Powoli ruszył ręką i wyrzucił w powietrze mały kamyczek, który zatrzymał się nad ziemią i zapalił się.
- Od razu lepiej! - ucieszyła się Marlena. I wtedy ją poznał. Była to blondwłosa piękność, z którą niegdyś często widział Syriusza. Rozejrzał się po lochu i zauważył jeszcze trzy osoby. Spojrzał pytająco na pozostałych.
- Są nieprzytomni, byli tu pierwsi. Nie wiem, kiedy ich porwano, ale mnie jakieś kilka godzin temu - powiedziała Blondynka.
- Nas też niedawno, wracaliśmy z błoni, kiedy nas napadli...
- A Ci tam? Też z Hogwartu? - spytał, prostując i zginając palce u prawej dłoni.
- Tak, dwóch kojarzę, bodajże również z Gryffindoru, a tam - wskazała małą wnękę w ścianie, w której leżała jakaś dziewczyna - jest Christy Perdes, z Huffelpufu. Na naszych oczach ją torturowano.
Wzdrygnął się nieznacznie. Znów sięgnął do swoich spodni i wyciągnął paczkę Fasolek Wszystkich Smaków, biorąc sobie kilka i podając reszcie.
- Jesteś naszym zbawieniem! Tylko raz dostaliśmy jeść, każdy po kromce suchego chleba. Co kryjesz jeszcze w tych swoich kieszeniach? - Alicja usiadła bliżej niego, ciągnąc za sobą Franka i wtulając się w jego tors.
- Nie wiele...
Nagle go olśniło. Przecież miał przy sobie lusterko!
Usłyszeli kroki przy drzwiach, więc czym prędzej wcisnął jedzenie pod bluzę i złapał świecący kamyk.
- Radzę się nie szarpać.
Od razu po tych słowach zostali pociągnięci do wyjścia. Jamesa niosły dwie osoby - jedna boleśnie wpijała mu palce w obolały bark, a druga zatrzymała rękę w miejscu, gdzie pod bluzą miał siniaka.
Szukający starał się zapamiętać wszystkie szczegóły miejsca, przez które ich  prowadzą. Ściany miały bladoczerwoną tapetę, co kawałek wisiały żyrandole. Obok każdych drzwi wisiały portrety z podpisem. Zdążył spojrzeć na jedno nazwisko i odetchnął cicho - wiedział, gdzie są, a jak tylko wrócą, użyje lusterka. Dalej zobaczył wielkie drzwi wyjściowe. Po bokach stali strażnicy, a przed nimi przechadzała się jakaś osoba.
- Nareszcie!
To nie był głos. Raczej coś podobnego do syku węża. James został brutalnie rzucony na ziemię, podobnie jak pozostali. Trójka, której nie poznał w lochach, padła najbliżej ich oprawcy.
Z niechęcią spojrzał na twarz Czarnego Pana, jak zwykli mówić śmierciożercy. Nie, to nie była twarz. Przypominała białą maskę, z nienaturalnie mały nosem. *
- Och, biedacy! Nie wytrzymali... - Voldemort zacmokał z rozbawieniem.
- Nic ci nie zrobili - wycedził James.
I nagle poczuł, jakby coś rozsadzało mu głowę. Przed oczami stanął mu obraz pierwszego dnia w Hogwarcie...
- Nie! - krzyknął i zablokował napływające obrazy.
- Coś podobnego! Taki utalentowany, a tak się marnuje...mało ludzi umie Oklumencję...
Jego wypowiedź przerwał cichy jęk. Christy z trudem podnosiła się na rękach i otworzyła oczy. Niemal natychmiast wrzasnęła i odsunęła się jak najdalej pod ścianę.
Obecni w pokoju zaśmiali się obrzydliwie. James spojrzał na nich z mordem w oczach, kątem oka zauważając siedem różdżek, leżących na ławie przed kominkiem.
- No cóż, jesteście tacy młodzi, tacy utalentowani! Po co marnujecie się u boku Dumbledora? Nie rozumiecie, że u mnie mielibyście lepsze życie? Bogatsze, łatwiejsze, godniejsze! - Voldemort nie tracił czasu.
- Nigdy do ciebie nie dołączę! - warknął James.
- Ani ja! - dołączył Frank. Poparły ich pomruki reszty.
- Ach! - zaśmiał się Voldemort - jesteście tacy naiwni, tacy młodzi. A ja? Mogę wszystko.
Wycelował różdżką w ucznia, którego dotąd James nie rozpoznał. Jego ciało podniosło się do góry, a z jego ust wyrwał się krzyk. Opadł bezwładnie na ziemię, ponownie tracąc przytomność.
- Przestań! - krzyknęła Marlena i zmierzyła puls ucznia dwoma palcami. Widać było, że na jej twarz wpłynęła ulga.
- Bo co? I tak nic nie zrobisz! Jestem zbyt potężny! - zagrzmiał Czarny Pan, a jego słudzy pokiwali gorliwie głową.
- Jesteś chory.
Za to zarobił zaklęciem Cruciatus. Ból był niemożliwy. Szamotał się wściekle, czując, jak każdy cal jego ciała pali żywym ogniem. Powstrzymywał się tylko od krzyku, nie chcąc dać im takiej satysfakcji. Krew krążyła szybciej w jego żyłach, boleśnie rozsadzając skórę.
- Dość.
Skończyło się, lecz jego ciało wciąż płonęło. Pierwszy raz poczuł na skórze moc tego zaklęcia i przeraził się, gdy uświadomił sobie, że Lily również przez to przechodziła.
- Słyszałeś Panie, co on powiedział? - spytała osoba, która go torturowała. Podniósł wzrok, czując ból mięśni oczu. Na przedzie stała Bellatrix Black.
- Słyszałem. Nie jestem głuchy - głos Voldemorta wciąż był obrzydliwie spokojny.
Belatrix potulnie spuściła głowę i cofnęła się do szeregu.
- Pytam, czy dołączycie do mnie? Chcecie być lepsi?
- Nigdy - odparło chórem siedem osób.
- A więc zobaczymy, co powiecie później.
I odwrócił się, nie patrząc, jak jego słudzy wloką porwanych z powrotem do lochów.
- Dorwałem was raz, nic nie powstrzyma mnie przed zrobieniem tego po raz drugi. Naprawdę myślicie, że Hogwart jest bezpiecznym miejscem ? 

***

- Myślę, że za kilka godzin się obudzi.
Marlena i Alicja odeszły od torturowanego ucznia.
- Wiecie, on chyba ma na imię Alex - stwierdził James. 
Chłopak miał burzę lokowanych, blond włosów, teraz zlepionych krwią i brudem. James  kojarzył go z lekcji Transmutacji, bo zawsze doprowadzał do gorączki profesor McGonnagal, jeśli nie robił tego on lub Syriusz.
-A ten drugi? - spytała Marlena.
- Sam się przedstawię - zwrócili głowy w stronę chudego chłopaka z okularami na nosie - Mam na imię Zeke. Jestem na piątym roku w Gryffindorze.
- A tak. Kojarzę cię... czy to nie ty, wraz z kolegami , próbowaliście wykręcić nam jakiś numer? - James podniósł brew, przypominając sobie nieudaną próbę jakiś drugoroczniaków, mających moc w gębie, ale nie w rękach.
- Ah, tak, to ja - chłopak zarumienił się i chrząknął parę razy.
James zaczęło coraz bardziej uwierać lusterko. Nie mógł pozwolić sobie na wyciągnięcie go, gdyż doskonale widział, że za drzwiami ktoś cały czas siedzi lub stoi - przez skrawek między podłogą a  końcem drewnianych drzwi była przerwa, która wpuszczała tu odrobinę światła, więc gdy trochę go ubyło, wiedzieli, że ktoś ich pilnuje.
- Marlinie, jaki ja jestem głodny! - zamarudził Frank. On i James, jako gracze quidditcha byli przyzwyczajeni do dość solidnych posiłków, a nie tego, co serwowali im tutaj, czyli kilku kromek chleba, zapewne by utrzymać ich przy życiu.
- Trzeba coś wymyślić - szepnął James do towarzyszy, sam czując, jak kiszki grają mu marsza.
- Tylko co? Różdżek nie mamy, siłę może jeszcze znajdę, ale... - zaczął Zeke.
- Cisza. Może ty nie masz siły, ale ja mam zamiar to przeżyć, więc weź się w garść - powiedział ostro James, wciąż starając się mówić dość cicho.
- Trzeba było by wziąć ich z zaskoczenia - w ich sercach powoli zaczęła kiełkować nadzieja.
- O ile dobrze pamiętam, było ich ośmiu plus dwóch strażników - James wrócił pamięcią do momentu, gdy Voldemort zajęty był mówieniem o korzyściach, płynących z przyłączenia się do śmierciożerców.
- Nas jest siedmiu, z czego są trzy dziewczyny, jeden nieprzytomny i jeden... - Frank spojrzał wymownie na Zeke'a.
- Ja znam Kung Fu, jak co - odezwała się Christy. James parsknął śmiechem.
- To dobrze.
Przez chwilę panowała cisza, każdy zastanawiał się o różnych ewentualnościach i każdy dochodził w końcu do wniosku, że ich starania wyjdą na nic.
James, nie mogąc znieść tej ciszy, wyciągnął lusterko, ściągnął bluzę i założył ją tak, by nie wystawały z niej ręce i głowa.
- Syriusz - szepnął cicho i przyłożył palce do ust. Gdy tylko pojawił się Syriusz w odbiciu, od razu zrozumiał ten gest.
- Gdzie? - wyszeptał prawie bezgłośnie.
- Dwór Crabbów - odpowiedział krótko i jak najciszej.
Od razu potem wsadził lusterko za pasek spodni i włożył ręce i głowę w odpowiednie dziury.
- Co to było? - spytała Alicja, spoglądając na niego jak na wariata.
- Powiadomiłem Syriusza, gdzie jesteśmy - odszeptał, czując coraz większą nadzieję.

***

- Profesorze Dumbledore! - wrzasnął Syriusz, nie trudząc się nawet, by zapukać. Profesor McGonnagal spojrzała na niego z oburzeniem.
- Coś się stało chłopcze?
- James i reszta są w Dworze Crabbów! - Syriusz cały się trząsł. Chciał jak najszybciej wyjść z zamku i zacząc poszukiwania.
- Skąd to wiesz? - dyrektor spojrzał na niego badawczo, podnosząc się z miejsca.
- Skontaktowałem się z Jamesem, nie ważne jak, musimy działać!
- Minerwo, powiadom Poppy, że niedługo będziemy mieć rannych. 
Piętnaście minut później, Huncwoci, profesor Dumbledor, profesor McGonnagal, profesor Flitwick i profesor Slughorn stali przed bramą Hogwartu.
- I co najważniejsze, chłopcy. Jeśli powiem - uciekajcie - macie natychmiast uciekać. Czy to jest dla was jasne?
Pokiwali głowami. Dumbledor spojrzał jeszcze na pozostałych i wyciągnął rękę. Obecni chwycili go za wolny kawałek i deportowali się.

***

- Zastanowiliście się już? - spytał ich obleśny typ, patrząc na nich z uśmiechem.
- Nasza odpowiedź nadal brzmi: nie.
- No trudno. Brać Pottera, Stylisa, Godnera i może jeszcze tą czarnowłosą cizię. Zobaczymy, Potetr, czy nadal będziesz taki waleczny.
Znów złapano go za ręce i wyciągnięto go z piwnicy, ciągnąc jego nogi po stopniach. Próbował iść, lecz trzymali go za nisko. Przed sobą widział Alexa, który miał otwarte oczy, a widać w nich było przerażenie. Nieco dalej szamotała się Christy, a przed nią szedł Zeke, kuśtykając.
Tym razem nie pozwolił rzucić się na ziemię. Wyrwał się im tuż nad podłogą i podparł się rękami.
- Jamesie Potterze, jesteś bardzo silny. Nadal utrzymujesz, że nie chcesz do mnie dołączyć? - Voldemort obrócił się powoli do nich.
- Nigdy - wycedził.
- Nawet, jeśli zabiję tego chłopca? - wskazał na Alexa.
- Zostaw go w spokoju!
Voldemort zaśmiał się, wyraźnie rozbawiony.
- Więc pytam : dołączysz do mnie? - skierował różdżkę, tym razem na Christy.
- Nie!
Czarny Pan zacmokał z niezadowoleniem.
- Crucio! - Christy zaczęła wrzeszczeć z bólu. Jej ciało wiło się w agonii. James odczuwał prawie taki sam ból patrząc na jej cierpienie i przerażenie Alexa oraz Zeke'a.
- Wszyscy jesteście bardzo utalentowani, odważni, a tacy słabi...
Tym razem oberwał Zeke. James, mimo niechęci do chłopaka podczołgał się do niego i zasłonił jego oraz Christy własnym ciałem.
- Ah, Jamesie Potterze, jakiś ty szlachetny!
Posłał kolejne zaklęcie w stronę Zeke'a, tym razem odrzucając go w stronę kominka. Po jego twarzy spłynęła stróżka krwi.
- Więc pytam, dołączycie do mnie? Mogę robić to jeszcze naprawdę długo.
Tym razem jego zaklęcie pomknęło w stronę Alexa.
- Nie ! - chłopak darł się wniebogłosy. On z nich wszystkich najwięcej wycierpiał.
- Twój ojciec mnie obrażał, już go nie masz. Matka zginęła razem z nim, bo podobno go kochała! Nie masz już ich!
Słowa Voldemorta odbijały się boleśnie w ich głowach. Wykańczał ich psychicznie.
- Więc po co masz żyć!? A ty, Potter! Lily Evans też długo nie pożyje! A rodzice? Wczoraj moi podwładni ich wykończyli, nie masz już po co żyć! Poddaj się, a przywrócę waszym bliskim życie!
- NIE! - James złapał się za głowę, wyrzucając z niej obraz martwych rodziców i Lily.
- Stylis, Pedner! A wy? Jesteście nikim!  Nikim! - oczy Voldemorta robiły się coraz bardziej czarne, niemal płonęły szaleństwem. Alex wciąż wił się z bólu, coraz bardziej, im bardziej jego oprawca się nakręcał - Albo do mnie dołączycie, albo nie będziecie mieli kompletnie nikogo! Jesteście bezwartościowi, nie macie po co żyć! - powtarzał im to tak długo, jakby mieli w to uwierzyć . Spojrzał na Jamesa - Lily Evans  miała być podpuchą, i jak widać skuteczną. Zdolna czarownica, powinniście oboje mi służyć. 
- Zostaw nas w spokoju! - wydarł się James, czując, jak z bólu zbiera mu sie na łzy, a tego nie miał zamiaru pokazywać.
- Dołącz do mnie!
- Nigdy!
- Avada Kedavra! - zielony promień pomknął w stronę Alexa, sprawiając, że jego czy pełne przerażenia zastygły już na zawsze.
W pokoju zapadła cisza. Słychać było jedynie przyspieszone oddechy i szloch obolałej Christy.
- Zabrać ich.
Tym razem podczas odprowadzania ich do lochów, James nie stawiał oporów. Nawet wtedy, gdy śmierciożercy wrzucili go po schodach, nie ruszył się. Upadł na posadzkę, czując jej chłód na policzku. Słyszał krzyki, ktoś nim potrząsał. Po chwili nic nie czuł. Miał tylko świadomość, że na jego oczach i przez niego, zginął niewinny człowiek. Już nigdy nie będzie mógł śmiać się z jego żartów na Transmutacji. Już nigdy nie zaśnie spokojnie. Kto mu to wybaczy? To wszystko przez niego.
Zemdlał.

***

Kilka godzin później siedzieli w kółku, w absolutnej ciszy. Nie mieli ochoty rozmawiać. James czuł na sobie współczujące spojrzenia. Nie  zasługiwał na nie.
- Kurwa! - wrzasnął i walnął pięścią w posadzkę.
Alicja i Christy spojrzały na niego zniesmaczone.
- Trzeba coś zrobić!
Podbiegł do drzwi i zaczął walić w nie pięściami. Wiedział, że to nic nie da.
- Zamknąć się, bo nie będzie wesoło! - usłyszeli gburowaty głos. Szukający osunął się po drzwiach, chowając głowę w kolanach.
- James, to nie twoja wina, że zabił Alexa - powiedziała łagodnie Marlena. Po jej twarzy płynęły łzy. Na kolanach miała głowę obolałej Christy.
- Gdybym się zgodził, nikomu by się nic nie stało.
- Zwariowałeś? Nie wolno nam się poddawać! - Frank podszedł do niego i potrząsnął nim parę razy. James wstał gwałtownie i spojrzał mu prosto w oczy.
- Nie poddamy się! Ale co dalej? Zabiją nas po kolei!
- Chłopaki, spokojnie! - Alicja spojrzała na nich ze złościa. Podbiegła do nich i pociągnęła Franka z powrotem.
- Uważam, że James ma racje. Trzeba coś wymyślić.
- Ja mam chyba pomysł - spojrzeli w stronę Zeke'a, który wreszcie odzyskał przytomność.
- Oświeć nas.
Chłopak podniósł rękę i zamknął oczy z bólu. Zaciskając zęby, włożył dłoń pod zapinaną bluzę i wyciągnął siedem różdżek. Oczy obecnych zrobiły się wielkie jak spodki.
- Jak? - wydukał James, podchodząc do niego i odbierając od chłopaka różdżki - Przepraszam, za to wcześniej.
- Nie ma za co - uśmiechnął się krzywo - Jak rzucił na mnie to zaklęcie, odleciałem pod kominek. Zanim zemdlałem, zobaczyłem te różdżki. Leżały na wyciągnięcie reki. Nikt nie zwracał na mnie uwagi, więc sięgnąłem po nie i schowałem pod bluzę. Więcej nie pamiętam.
- Zabił Alexa - poinformował go Frank. 
James poczuł, jak w gardle ma wielką gulę. Zeke wytrzeszczył oczy i pokręcił głową ze smutkiem.
- Daj mi moją różdżkę, James - wyszeptała Marlena. Alicja również wyciągnęła rękę po swoją.
Dziewczyny zajęły się rannymi, tak, ze po dwudziestu minutach Zeke mógł wstać, choć wciąż kuśtykał, a Christy nie mogła tylko ruszać ręką. Na twarzy wszystkich widniało zmęczenie, z pomiędzy siniaków i zadrapań.
James powoli tracił nadzieję na to, że Syriusz kiedykolwiek ich znajdzie. Nie tracił wiary w przyjaciela, o nie, tylko w to, że kiedy on tu przybędzie, oni mogą być już martwi.
- Wszycy umieją się deportować? - spytał Frank.
- Ja umiem, ale nie mogę - odparł Zeke. Reszta odpowiedziała twierdzącym skinięciem głowy.
- Słuchajcie. Najpierw rzucę Mufliato. Frank wysadzi drzwi, a wtedy ja oszołomię strażnika. I już mamy jendego mniej. Alicja i Marlena pomożecie Zacowi i Christy. Idziecie za mną i Frankiem, starając się iść jak najciszej. Albo nie, od razu rzucę na nas potrzebne zaklęcia. Frank, pomóż mi. Każdy ma mieć na sobie kameleona i zaklęcie skradania - mówił dość szybko i cicho, wymachując sprawnie różdżką.
- Okej - powiedział, gdy Frank spojrzał na niego - Na trzy.
Rzucił szybko Mufliato na drzwi.
- Raz, dwa, trzy ! - drzwi wyleciały w górę, od razu łagodnie opadając, prowadzone przez różdzkę Alicji.
Zdezorientowany strażnik nie zdążył nawet pisnąć, gdy runął na ziemię. James machnął ręką na pozostałych. Ruszyli długim korytarzem, niewidzialni, niesłyszani. Doszli do wielkiego salonu. Na środkowym fotelu siedział Voldemort, obok niego siedziała Bellatrix, Malfoy i reszta śmierciożerców. James puścił zaklęcie w stronę Bellatrix. Włożył w to zaklęcie wiele siły, ciągnięty nienawiścią, od razu rzucił oszałamiacza na Lucjusza Malfoya.
- A Potter znów działa z ukrycia. Nie jesteś dośc odważny? Czy właśnie taki powinien być Gryfon? - Voldemort siedział spokojnie, nie zwracając uwagi na latające w powietrzu różnokolorowe zaklęcia.
Ma rację, przemkneło Jamesowi przez głowę. Zrzucił z siebie zaklęcie i dokładnie wtedy wejściowe drzwi otworzyły się z hukiem.
- Dumbledore! Wiedziałem, że w końcu zaszczycisz nas swoją osobą! - Voldemort zaśmiał się okropnie.
- Witaj, Tom.
Źrenice Voldemorta zwęziły się.                                                                                              
- Nie nazywaj mnie tak! - rzucił w stronę dyrektora Hogwartu śmiertelne zaklęcie.
Po raz kolejny zawrzała bitwa. James celował w śmierciożerców, jednocześnie coraz bardziej zbliżając się do ciała Alexa, które leżało przy ścianie. Jego przyjaciele byli na powrót widoczni. Christy dostała zaklęciem i wylądowała tuż pod jego nogami.
- Petrificus Totalus! - wyszeptał i powalił śmierciożercę, który zaatakował Perdes.
Wygrywali. Syriusz pokonał właśnie ostatniego z dwóch śmierciożerców, Dumbledor wciąż walczył z Voldemortem.
- Potter! Do mnie! - krzyknęła profesor McGonnagal, łapiąc wszystkich uczniów, oprócz niego, Christy i Alexa, dociskając ich ręce do starego dzbanka. Przedmiot zajarzył sie na niebiesko. Nauczyciele spojrzeli na niego jeszcze z przerażeniem. I zniknęli.
Dumbledore ostatni raz machnął różdżką, a Voldemort osunął się powoli po ścianie. Wiedzieli, że nie umarł.
- Ufam ci, James - rzekł dyrektor, złapał Christy za rękę i deportował się wraz z nią.
Czyżby moje spojrzenie było tak oczywiste?, pomyślał James, podchodząc do ciała zmarłego kolegi. Po jego policzku popłynęła łza, na którą mógł sobie pozwolić bez świadków. Podniósł Alexa i zrobił z nim parę kroków. Zanim zdążył zniknąć, poczuł ból w piersi i wrzask Voldemorta.
Wylądował w Skrzydle Szpitalnym. Zapewne dyrektor ściągnął zakaz deportowania się do zamku, czekając na niego. James upadł na podłogę razem z ciałem Alexa.
- Nie mogłem go tak zostawić! Nie mogłem! To moja wina! - powtarzał, czując, jak jego koszula przesiąka krwią - Przeklęty Voldemort!
Obecni w pokoju wzdrygnęli się. Każdy, prócz Syriusza i Dumbedora.
- Już dobrze, James, uspokój się! - Syriusz podniósł go z ziemi. Rogacz wyrwał mu się, ale został unieruchomiony zaklęciem pielęgniarki. Spojrzał w dół, widząc, że bluza też zdążyła przesiąknąć krwią. Zmęczony, wściekły upadł na łóżko i odpłynął.

***

Tej nocy nie spał spokojnie, mając przed oczami wydarzenia sprzed kilku godzin. Rzucał się po pościeli, aż spadł z łóżka. Zaklął głośno, spoglądając w stronę gabinetu pielęgniarki. Ściągnął koszulkę, czując, że jest mu gorąco. Usiadł ostrożnie i spojrzał na stos słodyczy. Skrzywił się, ale żołądek dawał mu o sobie znać. Pierś nadal go bolała, miał na niej duży opatrunek. Sięgnął po dyniowe paszteciki.
- Nie radziłabym - odezwał się głos, kilka łóżek dalej. Spojrzał w tamtą stronę i zauważył parę zielonych oczu.
- Lily.
- Wiesz, nawet stąd czuć, ze są przesiąknięte Eliskirem Miłości.
- Nic ci nie jest? - spytał, ignorując jej słowa, ale odrzucając przysmak z powrotem.
- Nic. Dzięki tobie. Kolejny raz muszę ci podziękować - Lily zarumieniła się.
- To aż takie straszne? - spytał, podchodząc bliżej, lekko się zataczając.
- Wracaj do łóżka! Nie możesz się z niego ruszać! - oburzyła się Rudowłosa i wstała. Pociągnęła go za rękę i odprowadziła z powrotem do łóżka. Położył się i wsunął dłonie pod głowę.
- Dziękuję ci. Gdyby nie ty, pewnie już by mnie nie było. Alicja opowiedziała mi, co zrobiłeś. Zachowywałeś się bardzo dojrzale...
Nie mógł słuchać, jak go chwali.
Przez niego zginął człowiek! 

 

   

                                             
                                                                                 Henryk Elzenberg



 ********
* - Voldemort już był zniekształcony wtedy, dopiero po śmierci Lily i Jamesa stracił nos całkowicie.