25 marca 2014

21. I pewnego dnia obudzili się tam, gdzie nie powinni.



PRZEPRASZAM !
Przepraszam Was bardzo. Musze się usprawiedliwić, ponieważ mam to usprawiedliwienie. Myślałam, że dam radę prowadzić oba blogi w klasie trzeciej. Niestety nie. 
Nie zawieszam, jeśli o to chodzi. Po prostu wiem, że do egzaminów gimnazjalnych pojawi się prawdopodobnie jedna notka, gdyż np. moja matma i fizyka leżą i kwiczą.
No niestety, takie życie. 
Mam nadzieję jednak, że Wy znajdziecie czas, aby przysiąść i przeczytać notkę. 
Dedykuję ją tym, co czekali. 
Dedykuję ją bohaterom Małego Sabotażu. 


************

Hogwart nigdy nie był taki poważny. Codziennie rano na śniadaniu było cicho, bo każdy oczekiwał z lękiem sowiej poczty. Gdy już przylatywała, większość przymykała oczy czekając na wybuch płaczu lub głośne przekleństwo i wybiegnięcie z Wielkiej Sali. Takie przypadki zdarzały się coraz częściej. James Potter patrzył na to wszystko spod przymrużonych powiek, wypatrując, który ze Ślizgonów cieszy się najbardziej. Często zatrzymywał swój wzrok na bracie Syriusza oraz na Snapie. Oboje byli cisi i przygnębieniu, a jeszcze nie dawno Regulus rzucał się na niego z różdżką. Za to każdego ranka widział uśmiech na twarzy Flinta i jego bandy.
Jego codzienne rozmyślania przerwał Peter.
- Nie wiem, co robić – wydusił z siebie.
Rogacz spojrzał na niego zaniepokojony.
- Z czym? – spytał poważnie.
- Z Veronicą.
James powstrzymał wybuch śmiechu. Glizdogon od kilku dni spotykał się z dziewczyną, która była chyba bardziej zdesperowana od niego. Cieszył się początkowym szczęściem przyjaciela i przynajmniej on dostarczał mu rozrywki w te smutne dni.
- A co z nią? – zainteresował się Łapa, wpychając w siebie kolejną kiełbaskę.
- Cały czas chce się całować – wybuchnął, a Remus aż otworzył buzię z wrażenia.
- A to źle ? – Syriusz podrapał się po głowie w wyrazie niezrozumienia.
- Tak! – odparł mu Peter – Aż mi usta spierzchły, spójrz! – przysunął swoją buzię do Blacka a ten odskoczył z piskiem. Pettigrew załamał ręce.
- Zachowujesz się jak jakiś desperat – wtrącił się James – Na twoim miejscu powiedziałbym jej co i jak – wytłumaczył.
- Ale ona nie chce słuchać! – burknął i zrobił minę obrażonego dziecka – Jak tylko zaczynam temat to zaczyna mnie całować! A tu – wskazał na swoją szyję – Zrobiła mi jagódkę!
- Malinkę – chrząknął Rogacz, powstrzymując śmiech – Myślałem, że to raczej przyjemne.
- Zassała się i nie chciała puścić! Chyba niechcący ją uderzyłem – wydukał, jakby nagle zdał sobie z tego sprawę.
Syriusz wybuchnął śmiechem. Po chwili dołączył do niego Remus i James, który poklepał Petera po plecach w geście pocieszenia.
- Och, jasne! Śmiejcie się, a ja idę na pożarcie! Może da mi dojść do słowa – warknął, wstał i wymaszerował z Wielkiej Sali.
- Powinniśmy mu pomóc – wydusił Black i dostał kolejnego napadu śmiechu.
- Spec się odezwał – oznajmiła Dorcas. Syriusz spojrzał na nią z podniesioną brwią – No co? Jesteś świetny w spławianiu dziewczyn, prawda? – rzuciła pytanie retoryczne. Podniosła się, a gdy zobaczyła kto idzie w jej kierunku obiegła stół od drugiej strony i wybiegła z Wielkiej Sali. Jay westchnął i wywrócił oczami.
Potter wiedział o co im poszło, ale nie miał zamiaru się w to wtrącać. Za to wyszukał wzrokiem ciemnowłosej i uśmiechnął się.
- Dogonię was – powiedział i ruszył na drugi koniec stołu. Opadł na miejsce obok Carmen, która spojrzała na niego zdziwiona.
- O Merlinie, dopadł mnie ten zaszczyt? Naprawdę będziesz obok mnie siedział? – zapiszczała.
- Znaj moją dobroć – westchnął i zabrał z jej talerza grzankę – Jakie masz plany na dziś ?
- Umówiłam się – oznajmiła, nie patrząc na oburzone spojrzenia fanek Jamesa.
- No nie – jęknął – Myślałem, że spędzimy parę upojnych chwil razem – wymruczał i zarzucił jej rękę na ramię.
- Śnij dalej – uśmiechnęła się słodko. Patrząc na jego minę zaśmiała się – Ale odprowadzić cię mogę – powiedziała niby łaskawie.
- Och, dzięki ci ! – odpowiedział i wstał za nią. Wyszli razem z Wielkiej Sali odprowadzeni zielonym spojrzeniem.
****
Lekcja Eliksirów wyjątkowo mu się dłużyła. Już dawno dał sobie spokój z ratowaniem zawartości swojego kociołka i oparł czoło o blat stołu.
- Ciężka noc, panie Potter? – spytał się profesor Slughorn, podchodząc do jego stanowiska. Poderwał się od razu.
- Życie, profesorze – odpowiedział, niedbale opierając ręce na stole. Nauczyciel aż pokraśniał z zadowolenia.
- James, ty nicponiu! Mam nadzieję, że zobaczę cię na przyjęciu Bożonarodzeniowym! Na pewno będzie jakiś selekcjoner Quidditcha, bądź znany Auror. Już ja się o to postaram ! – zapewnił i odszedł.
- Jak ty to robisz? – spytała się chwilę później Dorcas, gdy dostała od Slughorna ochrzan za zmarnowanie tylko składników.
- Urok, Meadowes, urok – powiedział krótko i przeczesał włosy palcami. Dorcas zaśmiała się i pokręciła głową.
- Możesz mi powiedzieć, co ty wyrabiasz z Carmen ? - jej ton się zmienił.
- No cóż, poznaliśmy się za twoją pomocą, przypominam – zauważył ostrożnie.
- Tak, ale myślałam, że jej nie polubisz, bo… - zawahała się, a gdy zobaczyła jego naglący wzrok, kontynuowała – Jeszcze w zeszłym roku była jedną z najbardziej stukniętych fanek.
Aż otworzył buzię ze zdziwienia.
- Serio?
- W czwartej klasie przefarbowała się na rudo nawet – mruknęła.
- Ale się zmieniła – zapewnił – Jest całkowicie normalna.
- Jasne. Ludzie nie zmieniają się tak szybko – odparła.
- Tak myślę patrząc na ciebie. Myślisz, że jak zaczniesz się ostrzej malować i ładniej ubierać, to ten ktoś na ciebie spojrzy? – spytał przez zęby, ale zaraz potem tego pożałował.
Zabrzmiał dzwonek i Dorcas podniosła się gwałtownie i wybiegła z Sali.
- Coś ty jej powiedział? – spytała Lily zdziwiona.
- Niechcący – odpowiedział i zaczął kierować się ku wyjściu.
- Widziałam jej oczy. Teraz pewnie płacze – warknęła i wyminęła go.
- Evans! – zawołał za nią.
- Co?!
- To nie było specjalnie!
Lily westchnęła i oparła się o parapet, czekając aż do niej dojdzie.
- James, ona i tak ma dużo zmartwień, a ty dokładasz jej kolejnych – jej zmęczony głos zabrzmiał jak oskarżenie w głowie Rogacza.
- Wiem, ale ja naprawdę tego nie chciałem – zapewnił i spojrzał na nią ze zdziwieniem – Czy ty do mnie powiedziałaś ‘James’?
- Przesłyszało ci się, Potter – zaśmiała się, a on odwzajemnił uśmiech.
Nachylił się nad nią tak, że oparła się plecami o zimną szybę. Nie mógł sobie odmówić tej przyjemności.
- Zobaczymy, Evans – wyszeptał miękko do jej ucha i odszedł, zostawiając ją samą.
****
Dorcas otarła twarz chusteczką i wyszła z łazienki dziewcząt. James miał rację i to stuprocentową. Żeby ktoś się zmienił trzeba naprawdę wiele, a ona zmieniła tylko wygląd, choć i nawet on nie miał sensu. Musiała się przyznać przed sobą, że zmiana była tylko i wyłącznie dla Syriusza. To dla niego chciała wyglądać ładniej, a umawiając się z innymi chciała, by był zazdrosny. Po tym co powiedział James, nie miała zamiaru wrócić do dawnego stylu, bo podobały jej się rzeczy które zawitały w jej szafie, lecz nie wszystko do końca jej odpowiadało.
Zawróciła i stanęła przed lustrem. Wyciągnęła z torebki chustki do demakijażu i zmyła cień z powiek oraz pomadkę. Spojrzała w lustro – tak czuła się zdecydowanie lepiej.
W weselszym nastroju wymaszerowała z łazienki i ruszyła pod salę Obrony Przed Czarną Magią. Wszyscy już tam stali. Gdy tylko podeszła, Rogacz otworzył buzię.
- Miałeś rację – przerwała mu.
- Nie, trochę przesadziłem – odpowiedział i spojrzał jej w oczy – Podoba mi się nowa Dorcas, ale teraz jeszcze bardziej – spojrzał wymownie na jej usta i powieki. Uśmiechnęła się i niechętnie odwróciła się do reszty.
- Przepraszam Black, za to, że rano na ciebie naskoczyłam. Nie wyspałam się – rzuciła pewnie, przez chwilę patrząc w jego oczy, bojąc się, że nie długo w nich zatonie.
- Nie ma sprawy – odpowiedział, ale nie wyglądał, jakby kiedykolwiek przejął się jej słowami.
- Dorcas! – usłyszała po prawej i czym prędzej czmychnęła pod ramieniem Jamesa do sali.
****
James padł na fotel zmęczony, rzucając obłoconą miotłę obok siebie.
- Ciężki trening? – spytała Lily, spoglądając na niego znad książki.
- Taaak – odparł zamyślony, patrząc w stół. Zmarszczył brwi, dając sobie czas na przemyślenie tego, co powiedziała Dorcas na Eliksirach. Nie zauważył, żeby Carmen była dziwna. Fakt, czasem były sytuacje, w których zachowywała się jak nie ona, ale nic poza tym. Może nie miał racji, może ludzie się zmieniają tak szybko, jak chcą?
Spojrzał na rudowłosą. Jeszcze nie dawno wyszłaby już z Pokoju Wspólnego, a teraz siedzi tu, niezrażona faktem, że on też. Czy już sobie ją odpuścił? Zamyślił się.
Nadal uwielbiał patrzeć na jej twarz, na jej uśmiech. Uwielbiał, gdy rozmawiała z nim normalnie, bez wyzwisk. Uwielbiał się z nią droczyć. Nadal, gdy przypadkiem ją dotknie, to miejsce aż go piecze, a ręce go świerzbią, byleby jak najszybciej jej dotknąć.
Nie odpuścił. Ale ile można?
Zwiesił na chwilę głowę, ale usłyszał obok ucha damski głos.
- Hej, James – Carmen usiadła na kanapie obok Evans – Się masz, Lily.
Rudowłosa spojrzała na dziewczynę i uśmiechnęła się wymuszenie, choć niezręczna cisza między nią a Jamesem się skończyła. Już się zabierała, by wstać.
- Gdzie pędzisz? – zatrzymał ją głos Rogacza.
- Nie zrobiłam jeszcze wypracowania dla S-slughorna! – przeklęła w myślach. Nigdy nie była dobra w kłamaniu. I James to wiedział, patrząc na zrobione wypracowanie pod fotelem, z imieniem i nazwiskiem rudowłosej z nagłówkiem: „ Właściwości dyptamu”.
Przemilczał tę sprawę. Może nie lubiły się z Carmen?
- Co cię do mnie sprowadza? – spytał, odwracając głowę w stronę dziewczyny.
- Tak sobie przyszłam.
- Randka się nie udała? – zaśmiał się.
- Oh, daj spokój. Umówiłam się ze strasznym palantem – westchnęła i rozłożyła się na całej kanapie.
- No cóż, nie chciałaś iść ze mną na spacer, to teraz masz – wstał i zarzucił miotłę na ramię.
- Nigdy nie pójdziemy – szepnęła, spuszczając głowę. Tego James już nie usłyszał, bo zaczął wspinać się do swojej sypialni.
- Dobranoc, Carmen – krzyknął jeszcze i zniknął za drzwiami.
****
O północy zszedł do Pokoju Wspólnego. Rozejrzał się dokoła, czy już wszyscy są u siebie i ruszył w stronę foteli. Obejrzał się za siebie, a gdy się odwrócił, prawie krzyknął wystraszony, widząc zgrabną pupę, wystającą zza fotela.
Chrząknął, a ten ktoś jęknął, gdy walnął się w głowę. James zaśmiał się i pomógł rudowłosej wstać. Dziewczyna zaczęła masować głowę.
- Czemu nie śpisz ? – spytał i używając siły odchylił wielki fotel do tyłu, by Lily mogła wyciągnąć swoje wypracowanie. Zawstydzona sięgnęła po nie i szybko się wyprostowała.
- Moje wypracowanie jakimś sposobem się tam znalazło – odparła.
- Tak? Widziałem je już, gdy Carmen się do nas dosiadła – odpowiedział, niby zdziwiony. Patrzył, jak jej policzki stają się coraz bardziej czerwone.
- No… - zaczęła, ale przerwał jej.
- Lily, Lily, Lily – pokręcił głową i zarzucił jej rękę na ramię – Jak nie lubisz Carmen, trzeba było mi powiedzieć. Po co kłamać – zaśmiał się.
- Lubię ją! – zaprotestowała natychmiast, zrzucając delikatnie jego rękę, uwalniając się spod jego czarującego zapachu – Po prostu nie chciałam wam przeszkadzać.
- W czym – zdziwił się – Nie było w czym, w każdym razie. A teraz proponuję iść spać, bo jutro McGonagall da nam w kość.
- Masz rację – ruszyła ku schodom.
- Mam nadzieję, że żadne koszmary nie będą cię dzisiaj męczyły. Kolorowych! – uśmiechnął się jeszcze i zniknął.
****
Rano na śniadaniu dało się wyczuć napięcie. Jak zwykle zresztą. Huncwoci ze spokojem jedli śniadanie, nie zwracając uwagi na szepty. Dziewczyny jadły mniej niż zwykle i nerwowo bawiły się sztućcami.
Gdy James i Syriusz zaczęli pić kawę, do Wielkiej Sali zaczęły wlatywać sowy. Wywołało to niezłe zamieszanie. Niektórzy rozdzielali szybko koperty, prawie drąc zawartość. Przed Jamesem wylądowała sowa z Prorokiem Codziennym. Otworzył na pierwszej stronie. Było wielkie zdjęcie ulicy Pokątnej, zupełnie pustej.
PUSTKI NA POKĄTNEJ
Jak już wiadomo, na ulicy Pokątnej nie ma już takiego ruchu. Trudno się dziwić, gdy co rusz spotykamy jakiegoś Śmierciożercę. Na witrynach sklepów i wszędzie indziej wiszą plakaty Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać. Jeszcze nic tak nie przeraża, jak nie mieć możliwości przejścia przez Pokątną bez różdżki, uważając na swoje życie.
SCHOWAJCIE SIĘ, OCHROŃCIE SWOJE DOMY!
                                                              A.T
- Oho, Prorok całkowicie się nie poddał.
James rzucił gazetę do Syriusza i czekał, aż ten przeczyta. Gdy Łapa podniósł głowę, wymienili ze sobą znaczące spojrzenia i odwrócili głowy w stronę stoły Slytherinu. Gdy z powrotem skierowali oczy na siebie nawzajem, w ich głowach już rodziły się plany.
- Chłopaki, widzę, co robicie – poinformował ich Lupin, nie podnosząc głowy znad Proroka.
- No i co z tego? – spytał James, wziął ze stołu jabłko i wstał – Jeśli myślisz, że nic z tym nie zrobimy, to się grubo mylisz. Nie martw się, nie będziemy cię w to wplątywać – rzucił niedbale i ruszył do drzwi. To samo zrobił Syriusz, po drugiej stronie stołu. Wyszli z Wielkiej Sali pewnie, z podniesionymi głowami, odprowadzani setką spojrzeń.
- Musimy obmyślić plan – odezwał się Black, gdy tylko się zrównali.
- Na święta – James kiwnął głową – Ile będziemy mieć wolnego?
- W sumie niewiele – odparł Syriusz – Najwyżej kilka dni. To musi być coś większego – spojrzał porozumiewawczo na przyjaciela.
- Trzeba będzie przejechać się po domach znajomych, szczególnie dziewczyn. I najlepiej, żebyś odwiedził Grimmauld Place, tam nie może teraz bezpiecznie.
- Wiem – odpowiedział Łapa, patrząc przed siebie – Niestety masz rację. Nigdzie nie jest bezpiecznie.
****
W Hogwarcie było zupełnie cicho. Na korytarzach nikt się nie wałęsał. Filch mógł czuwać spokojnie. W jednym pomieszczeniu był hałas oraz całkowicie rozbudzona trójka nastolatków. No, może nie byli już nastolatkami. Każde z nich w świetle czarodziejskiego prawa byli już pełnoletni, ale to nie czyniło ich dorosłymi. Dorosłymi czyniły ich doświadczenia, które przeszli. Każde z nich poznało już trud życia, co dla zwykłego nastolatka byłoby nie lada wyzwaniem. Dla jednych to dobrze – są już dojrzali. Dla innych źle – przecież to jeszcze niczemu winne dzieci.
A oni nie przejmowali się tym, co mówią inni. Każde z nich zajęte było własnymi myślami, własnymi planami i marzeniami, jak o normalnym życiu po Hogwarcie, bez tego wszystkiego.
James robił kolejne podciągnięcie, gdy odezwał się Syriusz.
- A więc najpierw odwiedzimy Anglię, w sumie jak wysiądziemy z pociągu – chłopak nabazgrał coś na kartce papieru, drugą ręką podnosząc ciężarek. Minę miał zamyśloną.
- Najbliżej jest chyba do Evans, później do Ann – zauważył James, a reszta pokiwała głową. Remus skończył zrobić brzuszki.
- Jest już siódma rano, powinniśmy wracać – powiedział, patrząc na zegar na ścianie.
- Następnym razem bierzemy Glizdogona.
- Nie, on wyznaje zasadę : najpierw masa, później masa!
Zaśmiali się, porwali swoje ręczniki i wyszli z Pokoju Życzeń.
- Ja pierwszy pod prysznic ! – krzyknął James i zaczął biec.
- To nie fair ! – Syriusz i Remus ruszyli za nimi – Ostatnio też byłeś !
- Cieniaaasy! – ryknął Rogacz przez ramię, budząc pewnie połowę zamku. Krzyknął już z daleka hasło, a Gruba Dama otworzyła przed nim portret. Wskoczył przez niego i nie obracając się za siebie przeciął Pokój Wspólny i wpadł do swojej sypialni. Zaraz za nim wpadła reszta i przepychając się dotarli do swojej sypialni.
- Czy ja jeszcze śnię, czy naprawdę widziałam Huncwotów bez koszulek? – spytała jakaś dziewczyna, tępo wpatrując się w klatkę schodową.
- Znowu ćwiczyli – rozmarzyła się druga i powachlowała się dłonią.
****
Następnego dnia była niedziela, czyli dzień odrabiania prac domowych i odpoczynku, przed kolejnym tygodniem przygotowań do Owutemów.
Rudowłosa wyszła z łazienki, owinięta tylko ręcznikiem. Nie była w swojej łazience, nie chcąc budzić przyjaciółek. Wszystkie miały ciężki i męczący tydzień, więc i tym razem nie było dziwne, że wstała tak wcześnie. Brała prysznic w jedynej wspólnej łazience, która znajdowała się w wieży Gryffindoru, pomiędzy obiema jej stronami.
Lily już kierowała się do pokoju na palcach, gdy ktoś na nią wpadł. Jej ręce zatrzymały się na piersi Jamesa.
- Znów na siebie wpadamy – zaśmiał się i omiótł jej postać wzrokiem.
- Wolałabym w innych okolicznościach – odpowiedziała – Jak to możliwe, że jeden z Huncwotów wstał tak wcześnie w niedzielę?
- Nie chciałem budzić Łapy – nie mógł jej powiedzieć, że poprzednią noc przebiegł po błoniach, goniąc wilkołaka – Robi się niemiły, gdy ktoś budzi go tak wcześnie.
- Co ci się stało? – spytała, patrząc na jego ramię.
Zakrył je szybko bluzą.
- Nic takiego, muszę lecieć – uśmiechnął się i wszedł do łazienki.
Dziewczyna patrzyła, jak z jego łydki leci krew, a z włosów wypada liść.
****
- Tu – wskazał na kartkę – Mamy plan jej ulicy. Najlepiej rzucić grupowe zaklęcie, żeby objęło całą aleję, plus kilka dodatkowych zaklęć na jej dom. Śmierciożercy wyczują, że tam mieszka czarownica.
- Masz rację. Tu zrobimy to samo – Łapa przesunął mapę w stronę Jamesa – Mamy na to dwa dni. I to przed świętami, trzeba będzie wymyślić coś, żeby wyrwać się z domu.
James chrząknął.
- Ja muszę wyrwać się z własnego ślubu – powiedział.
Huncwoci wybuchnęli śmiechem, a Syriusz dodatkowo dał przyjacielowi kuksańca.
- No wiesz, w sumie nie jest taka zła. Wyobraź sobie, wracałbyś do domu, a ona czekałaby na ciebie z obiadem, zapewniając, że usychała z tęsknoty -  powiedział.
- O nie, już wolę Evans robiącą grymas na mój widok – zaśmiał się.
- Ty naprawdę jesteś masochistą – wykrztusił z siebie Peter, a Remus pokiwał głową.
- Wiesz, ja myślę, że kiedyś będziecie razem. Oczywiście, jak skończy krzywić się na twój widok – zastrzegł, a Łapa przybił mu piątkę.
- O, przepraszam! – burknął James – Dzisiaj rozmawiała ze mną z własnej, nieprzymuszonej woli, a na dodatek była w samym ręczniku! - Przyjaciele wytrzeszczyli oczy – Zresztą, chciałbym przypomnieć, że cały poprzedni rok było dobrze, to jej odbiło!
- Wiemy, Rogal, wszystko wiemy – Łapa ziewnął – Zamówiłem już łajno bomby na Pokątnej, Rogacz – posłał mu porozumiewawcze spojrzenie.
- Nie – jęknął Lunatyk – Proszę, powiedzcie mi, że nie chcecie jechać na Pokątną, a jeszcze do tego walczyć ze Śmierciożercami.
James i Syriusz wyprostowali się.
- To jest wojna, Lunatyk. I my bierzemy w niej udział.

***********
 Gdy patrzymy na ten okropnie rozwalony zeszyt, widzimy koślawy napis :

 I pewnego dnia obudzili się w świecie, gdzie o poranku uczą ich, jak trzymać broń. 


 Nie ma miejsca na marzenia. Nie ma miejsca na sny. 
Tylko wojna. 
Kolejna kartka wyleciała przez rozwalone okno. 
Kolejna kartka życia. 
Czyjaś śmierć.