11 stycznia 2013

2. When you lose someone you cannot replace.


Zimowe pozdrowienia, Lilka.

***********

Ostatni miesiąc minął im strasznie szybko. Do pierwszego września zostały im zaledwie trzy dni. Dzisiaj wyjeżdżali z Liverpool, jutro szli na Pokątną, a pojutrze powinni być już spakowani i gotowi na ostatni rok.
James z żalem zamknął furtkę od willi i deportował się z głuchym trzaskiem, a zaraz za nim Huncwoci. Przez prawie cały weekend ćwiczyli quidditcha i nie mieli czasu myśleć o tym, co ich niebawem czeka, James próbował wyrzucić z głowy Lily. Remus tęsknotę za Ann.Syriusz nadrabiał ostatnie zaległe wypracowania zadane na wakacje, a Peter miał do zrobienia praktycznie jeszcze wszystkie zadania i prace pisemne.
- To widzimy się jutro. Proponuję w Dziurawym Kotle, okej? - James poklepał Petera i Remusa po plecach.
- Tak, no to narazie! - odkrzyknęli obaj i deportowali się do siebie. Syriusz westchnął i ruszył do domu. Z daleka widzieli już krzątającą się po kuchni mamę Jamesa, Doreę Potter. Była to nadzwyczaj miła, tolerancyjna i bardzo opiekuńcza kobieta.
- Mamo! Już jesteśmy! - krzyknął Rogacz i wpakował torbę do domu.
- Nareszcie jesteście! Siadajcie do stołu, zaraz będzie obiad! - pocałowała obu w policzki i popchnęła do jadalni. Spojrzała jeszcze za nimi i westchnęła, kręcąc głową i ciesząc się, że są cali i zdrowi i jeszcze nieświadomi tego, co ich czeka.

***

Po pysznym obiedzie pani Potter wręczyła im listy z Hogwartu. James otworzył kopertę, przeleciał wzrokiem tekst i zamarł. Otworzył buzię ze zdziwienia, a Syriusz spojrzał na niego jak na kretyna.
- Przecież piszą to samo co roku - zauważył beznamiętnie.
- No prawie.
- O co chodzi syneczku? - Dorea dosiadła się obok nich.
- Chyba zostałem prefektem.

***

- Idziemy jutro na Pokątną z chłopakami.
- Z Potterem też? - spytała Rudowłosa.
- Lily! - Dorcas spojrzała na nią ostro - Nie zdziwię się, jeśli nie będzie chciał z tobą rozmawiać. To było naprawdę wredne - założyła ręce na piersi.
Lily spuściła wzrok.
- Chyba powinnam go przeprosić, nie? - spytała cicho.
- Jeszcze się pytasz? Jak mogłaś mu powiedzieć, że jest gorszy od Ślizgonów?
- Oj, no powiedziałam to, bo byłam wściekła. Sama nie wiem na co, dobrze ! Cholera, on wyzwala we mnie tyle uczuć, że to nie może być dobre dla mojego zdrowia !
- Lily, błagam. Mamy po siedemnaście lat. Za chwilę nasze drogi się rozejdą, a ty chcesz żyć z Jamesem jak na wojnie? To naprawdę fajny facet.
- Wiem.
- No i...że co? - Dorcas spojrzała na nią podejrzliwie.
- Wiem, że jest fajny, ale tylko wtedy, kiedy nie prosi mnie o randkę. Jest miły, szarmancki, ale to wciąż Potter.

***

- Chłopcy, wstawać! James! Syriusz!
- Jeszcze pięć minut mamo ! - jęknął Rogacz i zakrył głowę poduszką.
- Nie dostaniecie śniadania! - zagroziła pani Potter.
- NIE! - krzyknęli obaj i w trybie natychmiastowym wstali z łóżek. Kto jak kto, ale akurat Dorea Potter wiedziała, jak na nich zadziałać.
- Więc się pośpieszcie, jak chcecie, żeby Charlus wam coś zostawił - dodała na odchodne i zniknęła za drzwiami. James mruknął coś pod nosem, ale posłusznie naciągnął na siebie spodnie. Po dwóch minutach obaj zrezygnowali z koszulek, na skutek wielkiego bałaganu,panującego w pokoju Jamesa. Siedzieli razem do późna pijąc kremowe i w końcu obaj zasnęli w tym samym pomieszczeniu.
Zbiegli po schodach, śmiejąc się z kawału Syriusza i o mało co nie wyrżnęliby orła. Na dole stała Dorcas wraz z Lily i pani Potter.
- Chłopcy! Gdzie macie koszulki? Nie wypada tak! - naskoczyła na nich od razu pani Potter.
- Dzień dobry, proszę pani! - wtrąciła się  Dorcas, ratując ich przed kolejnym atakiem.
Dorea odwróciła się do nich i uśmiechnęła przyjaźnie.
- Dzień dobry, jestem Lily Evans - przywitała się  Rudowłosa i uścisnęła rękę pani Potter.
- Dorea Potter, a moich synów pewnie już znasz.
- Jak można ich nie znać - uśmiechnęła się uprzejmie Lily.

Syriusza zalała fala ciepła. Nie pierwszy raz usłyszał coś takiego. Miał ochotę przytulić panią Potter. Kochał ją jak matkę, a Charlusa Pottera jak ojca. I oni też go kochali! W domu nigdy nie miał okazywanej tyle miłości. Ba! Po prostu jej nie miał. A tu? Aż za dużo. Nigdy się im nie odwdzięczy.
James poklepał go po plecach, jakby wiedział o czym myśli i z lekkim ociąganiem zaprosił dziewczyny do jadalni. Usiedli przy stole i zaczęli jeść śniadanie. Po chwili było słychać rozmowy, śmiechy.
Gdy pani Potter po raz piąty proponowała Lily kolejną porcję jajecznicy, James powiedział szybko:
-Mamo, daj spokój. Mieliśmy jechać na Pokątną, a więc najwyższy czas!
Dorea zrobiła obrażoną minę,ale posłusznie odłożyła półmisek z powrotem.
- Nie gniewaj się, mamo, obiecuję, że jak wrócimy, wysłuchamy twojej opowieść o wyjeździe do Włoch - Rogacz uśmiechnął się przymilnie, a jego matka pokręciła głową.
Dziewczyny podziękowały  i wyszły z domu czekając na chłopców.
- A więc to jest ta Lily, o której nam tyle opowiadałeś? Jest bardzo miła, dobry wybór - pochwalił pan Potter, klepiąc syna po plecach.
James zaczerwienił się, bąknął coś pod nosem i zniknął na schodach. Syriusz wybuchnął śmiechem, przybił piątkę najstarszemu Potterowi i pobiegł za przyjacielem.
- Widzisz Rogacz, rodzice zaakceptowali synową! - zawołał Syriusz od razu, gdy przekroczył próg pokoju Jamesa.
- Spieprzaj -syknął Potter i ubrał biały podkoszulek.
Na dole Dorea spojrzała na męża znacząco, a on objął ją ze zmęczonym uśmiechem.
- A więc byliśmy we Włoszech, tak ?
- Trzymajmy się tej wersji, dobrze ? - odpowiedziała Dorea - Póki co to najlepsze co miałam. W końcu i tak się dowiedzą.
- I to będzie prędzej, niż później, wiesz to, prawda ? - Charlus pogłaskał jej rękę i wrócił do kuchni, zostawiając zatroskaną panią Potter patrzącą na ich rodzinne zdjęcie.


****

- Luniek! Przyjacielu mój! Jest też i Glizdogon! - wykrzyknął Syriusz i teatralnie złapał się za serce.
- Och, drodzy przyjaciele! Może uczcimy to spotkanie? - załapał od razu James - Glizdogonie mój drogi, czyżby ci się schudło od wczoraj? Tak!
Peter zarumienił się,a na jego twarz wypłynął nieśmiały uśmiech. Dziewczyny wywróciły oczami.
- Idziemy do Madame Malkin! - rzuciła Dorcas i odeszła wraz z Lily w stronę sklepu z ubraniami. Chłopcy w tym czasie skierowali swe kroki ku lodziarni. Usiedli w najdalszym kącie i zamówili po wielkim pucharze lodów miętowych i cytrynowych.
- Muszę wam coś powiedzieć - zaczął James,a Peter i Remus spojrzeli na niego przestraszeni - Zostałem prefektem naczelnym.
Przy stole zapadła cisza, a później Lunatyk i Glizdogon ryknęli śmiechem. Po chwili zorientowali się, że ich przyjaciel mówi prawdę.
- Żartujesz?! - spytał Remus nie dowierzając - To dlatego ja nie zostałem prefektem.
- Dumbledor napisał, że nie chodzi tak dokładnie o rolę prefekta naczelnego , tylko ma to inny sens. Ja i Łapa mamy spotkać się z nim po uczcie powitalnej. Nie mniej jednak, nazwał mnie w liście Prefektem Naczelnym. Wybacz Lunio, wcale tego nie chciałem.
- Dziwne. Spokojnie, wcale mi na tym nie zależało, wolę skupić się na owutemach - stwierdził Lunatyk.
Nagle ich rozmowę przerwał wybuch. Do lodziarni wpadło dwóch zamaskowanych ludzi w czarnych pelerynach. Huncwoci wstali gwałtownie od stołu i wyciągnęli różdżki. Zebrani zaczęli wrzeszczeć. Wtem jeden zamaskowany wyciągnął różdżkę zza pazuchy i wymówił zaklęcie. Czerwony promień trafił jakąś starszą kobietę. James podbiegł do niej i uchylił się przed kolejnym zaklęciem.
- Petrificus Totalus ! - krzyknął Syriusz, przebiegając obok nich i próbując obronić Jamesa.
- Drętwota ! - usłyszeli znajomy głos i czerwony promień pomknął w stronę Rogacza, który pomagał wstać kobiecie.
James opadł na ręce wściekłego Syriusza, a Remus wysłał Expelliarmusa w stronę napastnika, lecz w tym momencie do lodziarni wpadli Aurorzy, zamaskowani deportowali się w błyskawicznym tempie, powodując, że zaklęcie Remusa uderzyło w ścianę, robiąc w niej rysę.
- Można było się spodziewać, że gdzieś tu będzie jakiś Potter - rozległ się chropowaty głos.
Do leżącego James'a podszedł wysoki mężczyzna w długim płaszczu i z wieloma bliznami.
- Enervate - wycelował w James'a różdżką, a Rogacz ocknął się i skoczył na równe nogi.
- Rychło w czas - wycedził ze złością.
Remus za nim pokręcił głową ze zdumieniem, kto przed nimi stoi, Syriusz założył ręce na piersi.
- Słuchaj chłopcze, bylibyśmy wcześniej, gdybyś wysłał po nas pomoc, a nie wpadał w środek akcji kompletnie nieprzygotowany. Myślisz, że uczeń Hogwartu, który ledwo co zdobył licencje na teleportację poradzi sobie z bandą Śmierciożerców ? Jak zejdziesz z nocnika to się odezwij - warknął na niego auror, a James'a aż zatkało z wrażenia.
- Kim ty jesteś do cholery ? - wydukał Syriusz.
- Alastor Moody, a ty musisz być synalkiem Black'a. Niezły duet, nie ma co. A teraz wypad stąd, poradzimy sobie sami.

****

James wciąż zamroczony wyszedł z lodzarni, rzucając ostatnie spojrzenie na Moody'iego.
- Nie wierzę, że właśnie spotkaliśmy najlepszego aurora w Ministerstwie Magii - rzucił Remus, wychodząc zaraz za James'em.
- Co za koleś - prychnął Peter, który przez całą walkę leżał ukryty za stolikiem, ale nie dał po sobie tego poznać.
- Mój nowy idol - odpowiedział James.
- Koleś jest twardy, nie dziwne, że jest najlepszy. Tylko wkurwił mnie niesamowicie - dodał Syriusz.
- I kto to w ogóle Śmierciożercy ?
Nagle usłyszeli pisk i przed nimi pojawiły się dziewczyny.
- Słyszałyśmy co się stało ! - krzyknęła Dorcas.
- Musiałyśmy zostać w sklepie, nie pozwolili nam wyjść ! - dodała Lily z przejęciem.
- Jesteście cali ?
James pokiwał głową.
- Przestańcie jazgotać, bo się nie mogę skupić. Mam nadzieję, że Dumbledore nam wszystko wyjaśni.
- James ? - przerwała mu Lily.
Spojrzał na nią zaskoczony i trochę wybity z rytmy.
- Hm ?
- Cieszę się, że nic ci nie jest. Możemy porozmawiać ?







3 stycznia 2013

1. Oh, what you do to me ?

Hej! Oto pierwsza notka;)
Mam nadzieję, że się spodoba.

 Lilka.
***********

"- Hej Evans! - krzyknął James, podbiegając do rudowłosej dziewczyny.
- Czego chcesz, Potter?-spytała, nawet na niego nie spoglądając.
- No wiesz, świeci ładnie słoneczko, idealna pogoda na spacer. co ty na to?
- Nie ma mowy, nigdzie się z tobą nie wybieram - oświadczyła w miarę spokojnie.
- No weź, Evans! - nie dawał za wygraną.
- Powiedziałam: nie! Wolałabym iść ze sklątką tylnowybuchową, niż  z tobą!"

" Z rozbawieniem obserwował Lily, gdy ta próbowała wnieść kufer do pociągu.
-Daj, Lily, pomogę - podszedł do niej ze szczerym uśmiechem. Zauważył małe rumieńce na jej policzkach. Nie wiedział, czy ze złości, czy przez to,że do niej podszedł. Uśmiechnął się ironicznie na tą myśl.
Lily spojrzała na niego jak na stare mięso.
- Nie dziękuję! Sama sobie poradzę!
- A umówisz się ze mną? - spytał i mrugnął do niej. Lily zatrzęsła się ze złości. 
- Nie chcę cię znać, rozumiesz? Nienawidzę Cię! Jesteś gorszy od Ślizgonów! I ty chcesz,żebym się z Tobą umówiła? Chyba śnisz! - wybuchła. 
Popatrzył na nią zszokowany. Co on takiego zrobił? Posłał jej zimne spojrzenie i  odszedł, nie odwracając się za siebie, wściekły i znów poniżony."

James  usiadł przy stole i upił trochę kawy. Jego głowa pękała od nadmiaru myśli. Teraz zrozumiał, jakim był idiotą. Latał za nią, jak nienormalny kretyn i błagał o randkę. I to na tym ucierpiała jego duma, a nie na tym, że ona się nie zgadzała. Musiał się płaszczyć, skomleć! Dopiero teraz to do niego dotarło.
Przejechał sobie otwartą dłonią po twarzy i roześmiał się ponuro. Jakie on musiał robić z siebie pośmiewisko, Merlinie!
Musiał z tym skończyć, dać jej spokój, którego tak chciała. Już nawet nie łudził się, że to coś zmieni. Na koniec roku dała mu wyraźnie do zrozumienia, że nim gardzi, choć nie do końca rozumiał co się wtedy stało, przecież chciał jej tylko pomóc.
Najbardziej zabolało go to, że uważa go za jeszcze gorszego od tych pijawek ze Slytherinu. Czym sobie zasłużył na takie słowa?
Całym sercem chciał cofnąć czas. Nie spojrzałby wtedy w te urzekające oczy, na malinowe usta i na lśniące włosy. Odwróciłby wzrok i były o wiele szczęśliwszy.
- Nie zamęczaj się, nie jest tego warta, stary - usłyszał głos Syriusza, który rzucił się na krzesło obok niego.
- Wcale o niej nie myślę - skłamał, odwracając wzrok.
- James, nie daj się więcej ranić. Musisz dać sobie spokój - powiedział stanowczo Syriusz.
- Dlaczego wszyscy dookoła muszą być w szczęśliwym związku? Remus z Ann,Alicja z Frankiem, a ja? - spytał głucho, uporczywie wpatrując się w swoje ręce.
- Przecież możesz mieć każdą! Pamiętasz Veronice? Mieszka dwa domy dalej, idź do niej i się umów. Zapomnij wreszcie o Evans! Aż mi jest przykro jak na ciebie patrzę, a mi nigdy nie jest przykro - Black podrzucił leżące na stole klucze.
- Nie, Łapo. Teraz najważniejszy jest quidditch i owutemy - oświadczył James i zacisnął dłonie w pięści - Tylko powiedz mi, czemu mnie nie powstrzymywałeś? Robiłem z siebie takiego idiotę!
-Nie zapomnij, że jestem twoim przyjacielem. Prosiłeś o pomoc i ją otrzymywałeś stary, nic więcej nie mogłem zrobić, bo i tak mnie nie słuchałeś.
Syriusz sam był wielkim wielbicielem płci przeciwnej, ale ostatnio jakby stracił rezon. James co jakiś czas przyłapywał go na spojrzeniach skierowanych w stronę Dorcas.
Dorcas była najlepszą przyjaciółką James'a, ale niestety również Evans. Odkąd sięgał pamięcią była zawsze nieśmiała, ale w tym roku, w obecności Huncwotów, to już w ogóle.
- Nie obchodzą mnie te puste blondynki - prychnął James i wstał gwałtownie od stołu - Idę do Dorcas.
-  Rogacz, wiem, że ten Rudzielec przegiął, ale...- Syriusz zatrzymał go, a James zły odwrócił się do niego napięcie.
- Ale ona może mnie ranić, tak? Nieważne, idę do Dorcas.
-  Cholera, jakiś ty uparty. Idę z tobą.

*****
Zapukali grzecznie do dębowych drzwi rozmawiając jeszcze szybko o planach na popołudnie.
Nagle drzwi otworzyły się gwałtownie i pojawiła się Dorcas.
- Cześć chłopaki! Lily! -wydarła się w głąb domu.
- Jak to "Lily"? - spytał James.
Nie miał ochoty na konfrontację z rudowłosą dziewczyną.
- Nie! Cholera. Znaczy...ja idę do domu, to Łapa chciał do ciebie koniecznie wpaść! Do zobaczenia! - odwrócił się szybko i nie odwracając się ani razu, prawie biegiem wrócił do swojego domu.
- Naprawdę ? - wymamrotała Dorcas.
Syriusz spojrzał z politowaniem na oddalającego się James'a po czym odwrócił się do Dorcas, uśmiechnął się szeroko i westchnął.
- Najwyraźniej, czemu nie.
James czym prędzej przeszedł swój ogród. Nie chciał znów wysłuchiwać, że zapewne cudownych słów z ust Lily. Nie miał na to ochoty. Wpadł do swojego pokoju, ale zaraz zawrócił i wszedł do sypialni Łapy. Nabazgrał kilka słów na kartce i położył ją na łóżku przyjaciela.

Jestem w willi nad morzem. Jak zatęsknisz, znajdziesz mnie tam na boisku. Żadnych dziewczyn!
                                                                                                             Rogacz.

Spakował swoje najpotrzebniejsze rzeczy, wziął miotłę i wyszedł przed dom. Machnął krótko różdżką, czekając. Kątem oka zobaczył, jak Syriusz i Dorcas patrzą na niego z niezrozumieniem. Choć bardzo chciał spojrzeć na Lily, wiedział, że w niczym by to mu nie pomogło. Odwrócił wzrok i napotkał oczy chłopaka z biletami. Odsunął się gwałtownie i wydał z siebie zduszony okrzyk, gdy prawie wywrócił się na ziemie.
- Hej! Jestem...- zaczął chłopak aż za wesołym głosem.
- Tak, wiem. Liverpool - przerwał mu i wpakował się do Błędnego Rycerza. Zajął, jego zdaniem, stabilne miejsce i westchnął.

*****

Lunio!
Jeśli tęsknisz za mną bardzo, zapraszam do siebie, do Liverpool. Weź ze sobą Glizdka, spędzimy resztę wakacji. Starych nie ma, bawią się we Włoszech, więc chata wolna. Żadnych bab!
                                                                                                        Rogacz.


- Siedź tak długo, aż w końcu odpiszą. Wróć z odpowiedzią jak najszybciej - uśmiechnął się.
Zszedł na dół do kuchni. Cała była w marynarskich barwach. To było zdecydowanie jego ulubione miejsce. Pomieszczenie było bardzo duże i miało wyjście na taras, z którego wychodziło się na plażę.
Pootwierał szafki kuchenne. Była tam mąka, cukier i kilka zgrzewek wody i soków. Otworzył lodówkę i z cichym westchnieniem zanotował, że nie ma w niej zupełnie nic, oprócz paru główek kapusty.
- Cóż, królikiem nie jestem - mruknął do siebie.
Wziął skórzaną kurtkę z wieszaka i mały portfel z mugolskimi pieniędzmi i wyszedł z domu.
Szedł z rękami w kieszeniach, pogwizdując sobie cicho. Jakaś dziewczyna zachichotała na jego widok i puściła mu oczko. Spojrzał w jej niebieskie oczy. Nie zielone. Przeniósł wzrok na blond włosy. Nie rude. Przeklął pod nosem i wszedł do sklepu.
Czemu to musi być takie trudne? Zapakował do koszyka mleko. Czemu to nie chce dać mu spokoju? Włożył jajka. Czy to jest miłość? Kawa. Co to w ogóle jest miłość? Słodkie. Dlaczego nie może pokochać kogoś innego? Chleb. I dlaczego ona nie może się do niego przekonać? Masło. Może kogoś ma? Obkład. A co go to obchodzi? Owoce. Może inaczej: czemu nadal go obchodzi? Warzywa. Może dlatego,że ją kocha? Alkohol.

- Dziesięć funtów, kochaneczku! - zaćwierkała kasjerka.
Podał jej pieniądze, ze swoim słynnym uśmiechem podrywacza. W o wiele lepszym humorze wrócił do domu gryząc ciastko. Przekręcił klucz w drzwiach i wszedł do środka. Od razu powitał go zapach parzonej kawy. Lekko zdziwiony przeszedł do kuchni, a tam powitali go Huncwoci. Remus  stał nad kuchenką i zaparzał wodę. Syriusz siedział z nosem w jakimś pisemku z nogami na stole, a Peter rozglądał się dookoła.
- Się masz, Rogaty! - wykrzyknął od razu Glizdogon.
- O już jesteś. Pozwoliłem sobie zaparzyć kawę. Chcesz też? - Lupin poklepał go po plecach.
- Jasne, dzięki. Byłem w sklepie, więc mamy żarcie - odpowiedział. Na jego twarz wypłynął szeroki uśmiech.
Znów są razem. Całą ekipą.Jak za dawnych czasów. Bez durnych bab, bez zmartwień.